sobota, 18 czerwca 2022

Polska dookoła na raty


Pomysł przejechania Polski dookoła zrodził się w mojej głowie, gdy jechałam R10 w zeszłym roku w maju. Po powrocie z tego wyjazdu zacząłem analizować i zastanawiać się jak to zrobić logistycznie. Nie miałem zamiaru trzymać się idealnie granic, bo doskonale wiem jedno: im bliżej granicy, tym gorsze drogi. Postanowiłem, więc wybierać takie tras, żeby było i przyjemnie i było co zwiedzać. Nie będę się tu rozpisywał o poszczególnych dniach i ilości kilometrów. Jeśli ktoś śledzi mnie już od jakiegoś czasu na Facebooku, miał to na bieżąco. Skupię się na plusach i minusach i na tym co mi się podobało, a co już nie do końca.



R10. Jest to chyba jeden z najbardziej znanych szlaków rowerowych w Polsce, no może poza Green Velo. Z tą jednak różnicą, że R10 to faktycznie w sporej mierze ścieżki rowerowe, a Green Velo to… Szkoda gadać… Zasadniczo R10 w Polsce wiedzie do Świnoujścia na Hel. Warto ten etap podzielić na dwa pod względem województw.

Zachodniopomorskie. Bajka. No po prostu zrobione jest to świetnie. Kapitalne drogi rowerowe. Oznaczanie szlaku 10/10. Bardzo dobra infrastrukturę, jest gdzie zjeść, jest gdzie się przepasać. O to w ogóle nie musimy się martwić. Nie dość, że polecam ten etap zapalonym rowerzystom, to jeszcze rodziny z dziećmi też mogą tu stawiać swoje pierwsze kroki w turystyce rowerowej. Nie ma się co martwić, że ścieżka na raz się skończy i będziemy zmuszeni jechać ruchliwą drogą. Nie ma takiej opcji. Kampingów jest mnóstwo. Ja głównie z takiej formy noclegu korzystałem. Problemem było jednak to, że gdy ja jechałem (połowa maja 2021), to dopiero znoszono wszystkie covidowe restrykcje i było jeszcze przed sezonem, więc sporo miejsc było zamkniętych. Niektóre pola namiotowe dopiero miały zamiar się otwierać, ale i tak skorzystałem.  W sezonie sądzę, że z noclegiem pod namiotem nie byłoby najmniejszych problemów. Jeśli chodzi o spanie na dziko, to też wiele miejsc się znajdzie, tylko pas przy plaży najczęściej opatrzony jest znakiem „zakaz kampingu” . Zresztą, ja już kilka razy na plaży spałem na wyprawie rowerowej. Uwielbiam to, ale co się człowiek potem oszoruje napędy z tego piasku…

Pomorskie. No tu jest trochę gorzej. Ścieżka się czasami urywa i mamy oczywiście do czynienia z tym słynnym etapem za Rowami. O co chodzi? Już wyjaśniam. Za Ustką mamy taki dość nieciekawy etap. Jak jest sucho, to jest wszytko ok. Ponoć elegancko przejdziemy, natomiast po deszczu robi się błoto. Nawet w pociągu słyszałem już o tym historie. Ja miałem sytuację o tyle jasna, że dzień wcześniej lało w tych rejonach praktycznie dobę, więc wiedziałem, na czym stoję. Byłem się też pytać w informacji turystycznej. Pracownik potwierdził moje przypuszczenia i ostatecznie ominąłem tą cześć jadać na południe do Słupska, a potem na zachód. Co do pozytywnych zaskoczeń: super się jechało z Władysławowa na Hel i bardzo przyjemnie wspominam część Gdynia, Sopot, Gdański, choć tu już były tłumy…








Dlatego R10 mam zamiar przejechać jeszcze raz zdecydowanie. Jeśli i  Wy chcecie, to polecam nieco późniejszy termin, ale jednak przed sezonem. Myślę z tej perspektywy, że czerwiec na R10 jest perfekcyjny. No i najważniejsze: jak chcecie mieć wiatr w plecy, to tylko z zachodu na wschód.

Kolejny mój etap to były Mazury i Podlasie. I tak też go podzielę.

Mazury. Co prawda zacząłem w Gdańsku ponownie swoją przejażdżkę, ale na Mazury to znowu nie było tak daleko, więc wrzucam to do jednego worka. Zasadniczo jestem bardzo zadowolony, ścieżek mnóstwo, dróg bardzo mało uczęszczanych też bardzo dużo. Widziałem też sporo rowerowych szlaków tematycznych, dlatego zdecydowanie okolica warta polecenia na rower. Jedyne co tu mnie zdenerwowało to Elbląg. Co za dziury, co za krawężniki… Przeprawić się przez to miasto było naprawdę niełatwo. Co do samych jezior. Okolica malownicza i obfitująca w ciekawe atrakcje, ale ja nigdy jakoś nie piałem z zachwytu and tym rejonem Polski. Wiem, że są tutaj wielcy fani, ale ja do nich nie należę, bo dla mnie to nic szczególnego. Z noclegami też nie było problemów, kampingów było sporo, ale z tego, co pamiętam to w Giżycku zapłaciłem chyba najwięcej za kamping, czyli 47 zł, a nie było jakiegoś szału, bo telefon np. musiałem ładować w kiblu.







Podlasie. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta kraina. I to nie tylko rowerowo, ale i widokowo. Niby tylko płasko, ale jakże malowniczo i tak jakoś inaczej w porównaniu z tym, co mam na co dzień na Podkarpaciu. Nie umiem tego dokładnie sprecyzować, ale wiem, że na Podlasie chce jeszcze wrócić rowerowo i zwiedzić jeszcze więcej. Tu też Green Velo postanowiło mnie miło przywitać. Jechałem tym szlakiem pewnie poda 40 km jednego dnia i ani razu nie zgubiłem drogi czy wpadłem w piaski… Bardzo sobie to cenie.







Kolejny etap to Lubelszczyzna. Tu mam podobnie jak z Podlasiem. Może klimaty nieco inne, ale pod względem terenowym podobnie. Infrastruktura raczej kiepska i tu polecałbym jednak, albo dobrze planować etapy z noclegami w agroturystykach, albo po postu olać system i spać na dziko. Trzeba tylko uważać z terenami przygranicznymi.






Podkarpacie, Bieszczady i Beskidy. No tu już wiadomo: góry się zaczynają. Tak naprawdę zaczynają się one na południe od Przemyśla. Pierwszy naprawdę wymagający podjazd w tych rejonach to definitywnie był wyjazd do Arłamowa. Ile jak tam wylałem potu, a kondycję też miałem dość niską, bo to był pierwszy dłuższy wyjazd rowerowy po zimie w 2022 roku. Dokładnie był to majowy weekend, więc bardzo obawiałem się o wzmożony ruch samochodów w Bieszczadach. Nie było jednak najgorzej. Druga obawa to noclegi. Niby na dziko też się da, ale jak ja jechałem, trwała wojna w Ukrainie i straż graniczna miała pełne ręce roboty z pilnowaniem granicy. Ale nawet w takich okolicznościach nocleg udało się znaleźć np. w schronisku w Stuposianach, które polecam niezmiernie. Co do samych podjazdów. Zdecydowanie najdłuższy, najbardziej wymagający i też z największym ruchem samochodów, to oczywiście podjazd na Przełęcz Wyżniańską. My zrobiliśmy go zaraz z rana, więc nie było tak źle. Nogi jednak mocno to odczuły, ale ludzie bili nam brawo. Miło. Potem technicznie już pomału wyjeżdżaliśmy z Bieszczad. Jeden nocleg spędziliśmy w Medzilaborcach w hotelu, a kolejny zaraz koło Krynicy Zdrój, aby ostatecznie dojechać do Piwnicznej Zdroju. Zdecydowanie najbardziej podjazdowy etap wyprawy. Polecam jak już się zrobi nieco kondycji.







Teraz się muszę cofnąć się, żeby zachować pewną chronologię myślową i mieć w głowie trasę z punktami we właściwej kolejności.

Szlak Nysa – Odra. Tym razem miałem objeżdżać Polskę poza jej granicami. Wydało mi się to logiczne, zważywszy, że po niemieckiej stronie mam ponad 600 km  ścieżki rowerowej, a po polskiej tylko dziury i tiry. Postanowiłem rozpocząć w Świnoujściu, a konkretnie to w Ahlbeck po niemieckiej stronie, gdzie faktycznie szlak ma swój początek. Zasadniczo mogłem startować ze Szczecina i jechać w kierunku Niemiec trafiając ostatecznie na ten szlak, ale nie chciałem tego robić, bo miałem ochotę zobaczyć jak Zalew Szczeciński wygląda z drugiej strony. Teraz wiem, że warto, bo trasa świetna i widoki również. Trochę była na tym etapie szutrów, ale wszystkie bardzo dobrze ubite i nie było żadnych problemów z jazdą. Zasadniczo cały szlak to myślę ze w 95% drogi wyłącznie dla rowerów. Zdarzają się jakieś pojedyncze, krótkie fragmenty gdzie korzystamy z drogi dojazdowe do czyjejś posesji.  Ścieżki wjeżdżają też do większych miast takich jak np. Gubin, Gorlitz czy Frankfurt nad Odrą, ale nie sprawia to najmniejszego kłopotu.  Szlak ten rzadko prowadzi do osad ludzkich, co trzeba wziąć pod uwagę panując przejazd. Robienie zakupów po drodze bywa kłopotliwe, aczkolwiek z głodu czy pragnienia nie umrzecie, bo knajpki są co chwilę. Ceny też całkiem przyzwoite. Co do noclegów to kampingów jest mnóstwo. Sporo zaznaczonych jest na mapach Google, ale mam wrażenie, że nie wszystkie. Logistycznie można sobie to spokojnie zaplanować nie martwiąc się o nocleg. Ceny to powiedzmy 10 -15 euro za noc. Warunki różne, ale przeważnie dobre, choć większość z tych kampingów nastawnia jest na przyjmowanie kamperów. Jeśli macie nieco większy budżet, no nie brakuje agroturysty przyjaznych rowerzystom. Ceny zaczynają się od 50 – 70 euro za noc.  Można też nocować po polskiej stronie, co ja zrobiłem dwa razy. Raz w Gryfinie, a raz w Kostrzynie nad Odrą. Polecam rozglądać się za domami turysty, bo takie miejsca to najtańsza opcja noclegu nie licząc pola namiotowego. Tak więc podsumowując etap niemiecki tego przejazdu 10/10. Ktoś może napisać, że nuda, bo cały czas jedziemy wałem i krajobraz nie zmienia się jakoś za szybko, ale ja wypoczywałem w tych warunkach rewelacyjnie. Po czeskiej stronie już trochę gorzej, bo jednak tych ścieżek brakuje, ale jedziemy drogami o niezmiernie małym ruchu, więc wszytki jest ok.









Polska południowa. Tu pozwolę sobie też na małe uogólnienie, ale już tłumaczę. Chodzi mi o odcinek mniej więcej od granicy z Czechami do Jeleniej Góry, a potem Piwnicznej. Tu ze względu na warunki pogodowe i kwestie logistyki związanej z dojazdem musiałem jechać łukiem do Wrocławia, a następnie w kolejnym etapie, z Wrocławia w kierunku Nysy. Dalej przejazd Czechami (spora cześć szlakiem rowerowym 55) w kierunku na Bilsko Białą i potem do Piwnicznej. Może wygląda na to, że trochę skracałem sobie drogę, ale wynikło to z pogody. Pierwotny plan zakładał jazdę Słowacją z uwzględnieniem południowej części szlaku wokół Tatr. Szlak wokół Tatr i tak już kiedyś przejechałem i mam zamiar zrobić to ponownie, bo ponoć pojawiło się tam o wiele więcej kilometrów ścieżki rowerowej niż przed laty. Tymczasem słów kilka o trasie, którą ja jechałem. Jeszcze Województwo Śląskie, jako tako się jechało. Drogi mało uczęszczane i ruch niewielki. W Małopolsce już zaczęło mi się nie podobać. Niezależnie, którą drogę wybraliśmy, a wybieraliśmy zawsze te bardziej na zabupiu, ruch był spory. Ciężarówki potrafiły mnie zaskoczyć nawet na tak wychwalanej trasie Velo Dunajec. Gęstość zadnienia też była przerażająca. Z jednej wioski, wjeżdżamy w kolejną i czasem nawet nie ma gdzie spokojnie odcedzić kartofelków, że już o „numerze 2” nie wspomnę. Sam ten Velo Dunajec, czy szlak Stary Sącz – Piwniczna Zdrój mają jeszcze sporo dziur w infrastrukturze. Często jedziemy drogą dojazdową do czyjegoś domu, więc nie mogę do końca stwierdzić, że jest to szlak wyłącznie dla rowerów. Cóż… W porównaniu z Niemcami czy nawet z Czechami wypada to naprawdę blado. Przykro też patrzeć na zaniedbane miejsca odpoczynku rowerzysty z przykładem w Barcicach (najpewniej). Widać, że już o to nikt nie dba… Maluje nam to trochę przykry obraz infrastruktury rowerowej w naszym kraju.












Podsumowanie. Zdecydowanie najlepsze etapy to szklak Nysa Orda i R10 w Zachodniopomorskim. Pozytywnie zaskoczenie rowerowe, to na pewno Podlasie i chce jeszcze tam wrócić. Można jechać Polskę dookoła zarówno na raz, jak i etapami tak jak ja. Z rowerem w PKP nie ma problemu tylko ze względu na ograniczoną ilość miejsc, radzę sobie rezerwować bilety wcześniej szczególnie w sezonie. Ja na wakacjach np. polowałem o północy dokładnie 30 dni wcześniej, żeby mieć pewność, że zabiorę rower i nie będę musiał jechać z pięcioma przesiadkami. Poza tym, kupując w PKP bilet z wyprzedzaniem, jest rabat nawet 45%. Noclegów nigdy nie rezerwowałem z wyprzedzaniem, zawsze załatwiałem to danego dnia lub dnia poprzedzającego. Klasyczny problem samotnego rowerzysty jest zawsze ten sam: na nocleg nie chcą przyjmować na jedną noc. Dlatego warto korzystać z booking. Ja też wyszukiwałem noclegi po prostu na mapie Google i dzwoniłem. Rekord to chyba ponad 20 telefonów wykonanych jednego popołudnia, ale poza tym to nie było jakiś większych problemów z noclegami nawet w wakacje. To tyle relacji z tej przygody. Fajnie było sobie trochę pojeździć po rejonach Polski nieznanych mi wcześniej za dobrze, jednak smutna prawda jest taka, że nadal daleko nam do krajów o wysokiej kulturze rowerowej.

Galeria R10

Galeria Lubelszczyzna

Galeria Mazury i Podlasie

Galeria Bieszczady

Galeria Nysa Odra

Galeria część południowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz