środa, 3 października 2018

Jura Krakowsko-Częstochowska na weekend


Na Jurze Krakowsko - Częstochowskiej byłem już kila razy. Czasem sam, kilka razy, jako pilot wycieczek. Okazuje się jednak, że ta część Polski wyjątkowo skutecznie skrywa swoje tajemnice. Mnóstwo jest tu miejsc wartych zobaczenia. Postanowiłem się, więc wybrać na wyjazd w ten region, aby odwiedzić miejsca, w których mnie jeszcze nie było. 



Weekend nie zapowiadał się jakoś szczególnie pogodnie. Sobotni poranek był pochmurny, w drodze do Krakowa lało praktycznie cały czas. Za Krakowem ulewa trochę zelżała, ale nadal było zimno, mokro i nieprzyjemnie. Na szczęście pierwszym punktem wyjazdy weekendowego była jaskinia. Dokładnie: Jaskinia Wierzchowska. Byłem już wcześniej w Jaskini Nietoperzowej, Łokietka i Ciemnej. Wierzchowska byłą kolejną na liście "do odwiedzania". Jaskinia znajduje się w miejscowości Wierzchowie. Wejścia o pełnych godzinach, z przewodnikiem. Cena to 17 zł za bilet normalny. Czy warto? Moim zdaniem warto, ale zacznijmy od początku. Oprowadzała nas miła i sympatyczna Pani Przewodnik. Fajnie opowiadała, podobało mi się, że wspomniała o historii odkrycia tej jaskini, o jej "dzikiej" eksploatacji w czasie poprzedniego ustroju. Co do samego wyglądu: szału nie ma. W czasie, gdy nikt się jaskinią nie interesował, mógł tu wejść każdy. Ludzie niszczyli szatę naciekową, zabierali sobie na pamiątkę stalaktyty czy stalagmity. Skutkiem czego skromna szata naciekowa znajduje się jedynie w najbardziej niedostępnych miejscach. Najlepsze za to były nietoperze. Sporo ich było w najwyżej położonych komorach. Jeszcze w środowisku jaskiniowym nie miałem okazji ich podziwiać. Gdy fruwały sobie po komnatach robiło to wrażenie. Można było zobaczyć też (co prawda z daleka) najbardziej jadowitego polskiego pająka czyli sieciarza jaskiniowego. Dlatego dla nietoperzy i pająków warto się wybrać do jaskini Wierzchowskiej. Jeśli ktoś jednak spodziewa się pięknej i nienaruszonej szaty naciekowej to raczej nie tutaj... Ja byłem zadowolony. 










 Jaskinia Wierzchowska.

Kolejnym punktem programu jest Ojców.  Już tu byłem wiele razy, ale postanowiłem wyjść sobie na zamek. Pogoda robiła się coraz ładniejsza, słonce zaczęło wychodzić zza chmur, więc stwierdziłem, że plener fotograficzny z zamku będzie ciekawy. Z zamku w Ojcowie roztacza się fantastyczny widok na Dolinę Prądnika. Wstęp na zamek kosztuje 4 zł. Ruiny są bardzo malowniczo położone, ale niewiele z nich zostało: trochę murów, studnia, brama i baszta... Za to widok piękny. A skoro pogoda robi się coraz lepsza, to jedziemy dalej: a Pustynię Błędowską. 







 Na zamku w Ojcowie

Ale zanim dojechaliśmy to jeszcze kilka miejsc zostało do odwiedzenia. Po pierwsze kościółek na wodzie w samym Ojcowie. Bardzo malownicze i fotogeniczne miejsce. Po drugie: Maczuga Herkulesa. Sporych rozmiarów ostaniec skalny przeczący działaniu siły grawitacji. Oba te miejsca zostały obfotografowane i jedziemy dalej. 




 Kaplica „Na Wodzie” św. Józefa Robotnika w Ojcowie.






Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga Herkulesa.

Nie byłbym sobą jakbym w każdej miejscowości na trasie nie sprawdzał lokalnych browarów. Okazało się, że w Olkuszu jest tak zwany  Browar Pustynny. Można go kupić w kilku miejscach. Wybrałem dwa sklepy blisko siebie, okazało się, że jednak, że żaden z nich nie ma tego piwka w swojej ofercie. Może kiedyś miał, ale to nie miało znaczenia. Mi się go nie udało kupić. Oczywiście żałowałem. Jedziemy, więc na pustynię. Znalazłem informacje, że w okolicach miejscowości Klucze jest jakaś ścieżka dydaktyczna. Zauważyliśmy jednak skręt na punkt widokowy na górze Czubatce znajdującej się zaraz obok. Ze wzgórza rozciąga się naprawdę imponujący widok. Tego piachu jest mnóstwo. Nie jest to Sahara, ale obszar jest rozległy i robi wrażenie. Ponoć jeszcze 100 lat temu pustynia była tak duża, że pojawiało się tu zjawisko fatamorgany i burz piaskowych. Mimo że pustynia systematycznie zarasta, nadal robi wrażenie. Ja jednak chciałem się po niej przejść. 






 Punkt widokowy na górze Czubatce.  

W tym celu pojechaliśmy na ulicę Rudnicką, na jej końcu pozostawiliśmy samochód i poszliśmy szukać ścieżki dydaktycznej. Ścieżki nie było, było jednak kilka szklaków. Oczywiście nijak się nie miały one do mapy, więc po prostu ruszyliśmy na azymut. Trafiliśmy na szutrową drogę i tą drogą doszliśmy do pustyni. Tam odnalazła się ścieżka dydaktyczna. Przeszliśmy sobie nią kawałek i zmachani brnięciem w piachu zaczęliśmy wracać do samochodu. Podobną drogą, na azymut bez szlaku. Podobało mi się to miejsce. Robi spore wrażanie. Można popstrykać fajne zdjęcia. Zdecydowanie warto się było tu wybrać, choć jakieś oznaczania, strzałki czy cokolwiek, co ułatwiałoby postawienie stopy na piasku bardzo by się przydały. A tak to trzeba iść na czuja... Też przygoda, ale myślę, że jak by miejscowości chciały przyciągnąć więcej turystów, to nie zaszkodziłoby te kwestie jakoś poprawić i uporządkować. 








 Pustynia Błędowska.

To nie koniec zwiedzania: jedziemy do Zamku Ogrodzieniec. W środku nigdy nie byłem, choć nawet w tym roku przejeżdżałem obok rowerem. Wstęp 12 zł. Warownia jest naprawdę imponująca. W środku w zasadzie to, co wszędzie: niewielkie muzeum, trochę pamiątek, ale najważniejsze, że widok ładny. Zamek położony jest na sporym wzniesieniu i w każdą stronę rozciąga się piękny widok. Zamek też jest kapitalnie wkomponowany w naturalne skały. Zawsze mi się to podobało, lubiłem podziwiać tego typu warownie. Spacer po zamku trwa około godzinę, zależy jak ktoś szybko maszeruje i jak go interesuje historia. Przed wyjściem jeszcze obejrzałem ekspozycje narzędzi tortur i można było ruszać. Całkiem fajne miejsce. Zamek, jakich wiele, ale jeśli chodzi o malowniczość położenia to niewiele zamków może mu dorównać. To był ostatni punkt zwiedzania na ten dzień. Teraz zwiedzanie gastronomiczne. 











 Zamek  Ogrodzieniec. 
 
Za cel obraliśmy sobie Karczmę u Jana. Byłem tam w kwietniu i również się tam stołowałem. Karczma, jakich wiele, z tą różnicą, że jest to lokal Browaru na Jurze. Gdy wpadłem do karczmy najpierw rozejrzałem się wśród piw, sporo było takich, których nie próbowałem. Należało to nadrobić. Zamówiłem sobie pierogi i ma pierwszy rzut piwo z akacją. Szczegóły znajdziecie w relacji na Facebooku. Hasztag : #piwneprzygodyjasnezejade ułatwi Wam poszukiwanie. W każdym razie piwa znakomite. Pierogi zresztą też. Co prawda, gdy zobaczyłem, że na talerzu mam ich tylko 5 to się lekko rozczarowałem, ale uwierzcie mi: byłem najedzony. Najedzeni jedziemy do kolejnego browaru. Tym razem do Browaru Jana. Można go nabyć w Zawierciu przy ulicy Mrzygłodzka 273 w hotelu Villa Verde. Browarki kupujemy w hotelowej restauracji. Ceny nie są z kosmosu,oscylują w okolicach 10 zł. Zakupiłem 4 i oczywiście systematycznie poddaje degustacji. Pozostało jedynie znaleźć nocleg. Znalazłem pierwszą lepszą kwaterę na stronie „nocowanie". Zadzwoniłem i zaklepałem pokój za 100 zł na 3 osoby. Spoko. Warunki ok, dostęp do kuchni, parking, pokój spory, z telewizorem i czterema łóżkami. Całkiem ok. Postało jedynie oddać się degustacji, która przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.

Rano nastroje dopisywały. Minusem noclegu okazały się jeżdżące niedaleko pociągi. Ale zasadniczo się wyspałem. Śniadanie i wyjazd. Wyjechaliśmy z Zawiercia po 9 rano, w Bobolicach byliśmy przed 10-tą. Bobolice to naprawdę fajny zamek, bardzo ładnie położony. Ponoć kręcą tu serial "Korona Królów". Nigdy nie obejrzałem ani minuty tego serialu, więc wierze na słowo. Pod zamkiem jest parking, z którego rozpoczyna się szlak biegnący szczytami wzniesień wprost do leżącego obok zamku w Mirowie. Tak właśnie postanowiliśmy rozpocząć niedzielę. Spacerem. Trasa nie jest długa, ani nie jest wymagająca, za to jest bardzo malownicza. Szczególnie oba zamki z oddali prezentują się znakomicie. Zamek w Mirowie nie jest jednak udostępniony do zwiedzania. Z jednej strony szkoda, a z drugiej całkiem fajnie prezentuje się taki opuszczony. Wokoło pełno malowniczych skał... Fantastyczny spacer. Z Bobolic do Mirowa jest może z 2 km, ale szliśmy ponad godzinę, bo co chwilę trzeba się było zatrzymywać na zdjęcia. Zamek w Mirowie też bardzo fotogeniczny, więc spędziliśmy pod nim sporo czasu. Wracaliśmy podnóżami wzniesień, szlakiem konnym. Tu też widoków nie brakowało. Najciekawsza jednak była Jaskinia Stajnia. Jaskinia jest niewielka, ale można do niej swobodnie wchodzić. Nie byłoby w niej może nic nadzwyczajnego, ale odkryto tam szczątki neandertalczyka i sporo jego narzędzi. To wyjątkowe w skali kraju odkrycie. Na pewno warto zajrzeć do środka, gdy będziecie się przechadzać w okolicy. My wróciliśmy do punktu wyjścia. No prawie, bo zrobiliśmy sobie przerwę na piwko na łące z pięknym widokiem na Zamek w Bobolicach. Potem poszliśmy pod zamek i obejrzeliśmy sobie go z zewnątrz. Naprawdę ładny. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła tak zwana Brama Laseckich, czyi fantastyczna formacja skalana w kształcie bramy. Pogoda piękna, wiec zdjęć powstało sporo. Jedziemy jednak dalej. 












 Na szlaku... 



Zamek w Mirowie.



 Zamek w Bobolicach.

 Brama Laseckich.
Wyszperałem w internacie, że w Dąbrowie Górniczej jest park militarno-historyczny. Nie mogłem nie pojechać. Park mieści się obok Muzeum Sztygara. W parku kilka machin: T -34, T-55 , Skot, PT-76 oraz imponujących rozmiarów młot parowy. Jest też rekonstrukcja okopów i kilka armat. Dla mnie super, choć nie polecam jechać tam specjalnie. Przy okazji można zwiedzić. 













 Park Militarno-Historyczny w Dąbrowie Górniczej


Teraz pasuje coś zjeść. Plan zakładał wizytę w karczmie Bida, ale ludzi były takie dzikie tłumy, że wylądowaliśmy w Mc knajpie w Olkuszu. Robiło się już solidne popołudnie, więc należało kierować się w stronę Rzeszowa. Ale wypatrzyłem coś jeszcze na mapie. Wodospad Szum w Dolinie Będkowskiej. I wszytko byłoby fantastycznie, tylko ludzi tam było mnóstwo... Droga zastawiona samochodami już kilometr od wodospadu. Niemniej jednak okolica naprawdę malownicza. W sam raz na popołudniowy spacer. Z ciekawostek: obok jest skała, która nazywa się Dupa Słonia. I ta nazwa faktyczne funkcjonuje. Dupy to raczej nie przypomina, choć nie zaglądałem nigdy w słoniową dupę,więc ze mnie żaden ekspert... Niemniej jednak skała jest oblegana przez wspinaczy. Sam wodospad też bardzo fajny, niewielki, ale malowniczy. Zdecydowanie warto się wybrać. 




 Dupa Słonia 




 Wodospad Szum w Dolinie Będkowskiej.


To już był koniec weekendowego wypadu na Jurę Krakowsko - Częstochowską. Bardzo lubię ten region kraju. Mnóstwo to ciekawych miejsc, wyjątkowych krajobrazów, jaskiń, zamków i znakomitych browarów. Warto przyjechać, jeśli choć jezdna z tych wymienionych rzeczy Was zainteresowała.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz