Na Jurze
Krakowsko - Częstochowskiej byłem już kila razy. Czasem sam, kilka razy, jako
pilot wycieczek. Okazuje się jednak, że ta część Polski wyjątkowo skutecznie
skrywa swoje tajemnice. Mnóstwo jest tu miejsc wartych zobaczenia. Postanowiłem
się, więc wybrać na wyjazd w ten region, aby odwiedzić miejsca, w których mnie
jeszcze nie było.
Weekend nie zapowiadał się jakoś szczególnie pogodnie. Sobotni
poranek był pochmurny, w drodze do Krakowa lało praktycznie cały czas. Za
Krakowem ulewa trochę zelżała, ale nadal było zimno, mokro i nieprzyjemnie. Na
szczęście pierwszym punktem wyjazdy weekendowego była jaskinia. Dokładnie:
Jaskinia Wierzchowska. Byłem już wcześniej w Jaskini Nietoperzowej, Łokietka i
Ciemnej. Wierzchowska byłą kolejną na liście "do odwiedzania".
Jaskinia znajduje się w miejscowości Wierzchowie. Wejścia o pełnych godzinach,
z przewodnikiem. Cena to 17 zł za bilet normalny. Czy warto? Moim zdaniem
warto, ale zacznijmy od początku. Oprowadzała nas miła i sympatyczna Pani Przewodnik.
Fajnie opowiadała, podobało mi się, że wspomniała o historii odkrycia tej jaskini,
o jej "dzikiej" eksploatacji w czasie poprzedniego ustroju. Co do
samego wyglądu: szału nie ma. W czasie, gdy nikt się jaskinią nie interesował,
mógł tu wejść każdy. Ludzie niszczyli szatę naciekową, zabierali sobie na pamiątkę
stalaktyty czy stalagmity. Skutkiem czego skromna szata naciekowa znajduje się
jedynie w najbardziej niedostępnych miejscach. Najlepsze za to były nietoperze.
Sporo ich było w najwyżej położonych komorach. Jeszcze w środowisku jaskiniowym
nie miałem okazji ich podziwiać. Gdy fruwały sobie po komnatach robiło to wrażenie.
Można było zobaczyć też (co prawda z daleka) najbardziej jadowitego polskiego
pająka czyli sieciarza jaskiniowego. Dlatego dla nietoperzy i pająków warto się
wybrać do jaskini Wierzchowskiej. Jeśli ktoś jednak spodziewa się pięknej i nienaruszonej
szaty naciekowej to raczej nie tutaj... Ja byłem zadowolony.
Jaskinia Wierzchowska.
Kolejnym punktem programu
jest Ojców. Już tu byłem wiele razy, ale
postanowiłem wyjść sobie na zamek. Pogoda robiła się coraz ładniejsza, słonce zaczęło
wychodzić zza chmur, więc stwierdziłem, że plener fotograficzny z zamku będzie
ciekawy. Z zamku w Ojcowie roztacza się fantastyczny widok na Dolinę Prądnika. Wstęp
na zamek kosztuje 4 zł. Ruiny są bardzo malowniczo położone, ale niewiele z
nich zostało: trochę murów, studnia, brama i baszta... Za to widok piękny. A
skoro pogoda robi się coraz lepsza, to jedziemy dalej: a Pustynię Błędowską.
Na zamku w Ojcowie
Ale zanim dojechaliśmy to jeszcze kilka miejsc zostało do odwiedzenia. Po
pierwsze kościółek na wodzie w samym Ojcowie. Bardzo malownicze i fotogeniczne
miejsce. Po drugie: Maczuga Herkulesa. Sporych rozmiarów ostaniec skalny przeczący
działaniu siły grawitacji. Oba te miejsca zostały obfotografowane i jedziemy
dalej.
Kaplica „Na Wodzie” św. Józefa Robotnika w Ojcowie.
Zamek w Pieskowej Skale i Maczuga Herkulesa.
Nie byłbym sobą jakbym w każdej miejscowości na trasie nie sprawdzał
lokalnych browarów. Okazało się, że w Olkuszu jest tak zwany Browar
Pustynny. Można go kupić w kilku miejscach. Wybrałem dwa sklepy blisko siebie,
okazało się, że jednak, że żaden z nich nie ma tego piwka w swojej ofercie.
Może kiedyś miał, ale to nie miało znaczenia. Mi się go nie udało kupić. Oczywiście
żałowałem. Jedziemy, więc na pustynię. Znalazłem informacje, że w okolicach miejscowości
Klucze jest jakaś ścieżka dydaktyczna. Zauważyliśmy jednak skręt na punkt
widokowy na górze Czubatce znajdującej się zaraz obok. Ze wzgórza rozciąga się
naprawdę imponujący widok. Tego piachu jest mnóstwo. Nie jest to Sahara, ale
obszar jest rozległy i robi wrażenie. Ponoć jeszcze 100 lat temu pustynia była
tak duża, że pojawiało się tu zjawisko fatamorgany i burz piaskowych. Mimo że
pustynia systematycznie zarasta, nadal robi wrażenie. Ja jednak chciałem się po
niej przejść.
Punkt widokowy na górze Czubatce.
W tym celu pojechaliśmy na ulicę Rudnicką, na jej końcu pozostawiliśmy
samochód i poszliśmy szukać ścieżki dydaktycznej. Ścieżki nie było, było jednak
kilka szklaków. Oczywiście nijak się nie miały one do mapy, więc po prostu ruszyliśmy
na azymut. Trafiliśmy na szutrową drogę i tą drogą doszliśmy do pustyni. Tam
odnalazła się ścieżka dydaktyczna. Przeszliśmy sobie nią kawałek i zmachani
brnięciem w piachu zaczęliśmy wracać do samochodu. Podobną drogą, na azymut bez
szlaku. Podobało mi się to miejsce. Robi spore wrażanie. Można popstrykać fajne
zdjęcia. Zdecydowanie warto się było tu wybrać, choć jakieś oznaczania, strzałki
czy cokolwiek, co ułatwiałoby postawienie stopy na piasku bardzo by się
przydały. A tak to trzeba iść na czuja... Też przygoda, ale myślę, że jak by
miejscowości chciały przyciągnąć więcej turystów, to nie zaszkodziłoby te kwestie
jakoś poprawić i uporządkować.
Pustynia Błędowska.
To nie koniec zwiedzania: jedziemy do Zamku Ogrodzieniec. W środku nigdy nie byłem, choć nawet w tym roku przejeżdżałem obok
rowerem. Wstęp 12 zł. Warownia jest naprawdę imponująca. W środku w zasadzie to,
co wszędzie: niewielkie muzeum, trochę pamiątek, ale najważniejsze, że widok ładny.
Zamek położony jest na sporym wzniesieniu i w każdą stronę rozciąga się piękny widok.
Zamek też jest kapitalnie wkomponowany w naturalne skały. Zawsze mi się to
podobało, lubiłem podziwiać tego typu warownie. Spacer po zamku trwa około
godzinę, zależy jak ktoś szybko maszeruje i jak go interesuje historia. Przed wyjściem
jeszcze obejrzałem ekspozycje narzędzi tortur i można było ruszać. Całkiem
fajne miejsce. Zamek, jakich wiele, ale jeśli chodzi o malowniczość położenia
to niewiele zamków może mu dorównać. To był ostatni punkt zwiedzania na ten
dzień. Teraz zwiedzanie gastronomiczne.
Zamek Ogrodzieniec.
Za cel obraliśmy sobie Karczmę u Jana.
Byłem tam w kwietniu i również się tam stołowałem. Karczma, jakich wiele, z tą
różnicą, że jest to lokal Browaru na Jurze. Gdy wpadłem do karczmy najpierw rozejrzałem
się wśród piw, sporo było takich, których nie próbowałem. Należało to nadrobić.
Zamówiłem sobie pierogi i ma pierwszy rzut piwo z akacją. Szczegóły znajdziecie w relacji na Facebooku. Hasztag : #piwneprzygodyjasnezejade ułatwi Wam poszukiwanie. W każdym razie piwa znakomite. Pierogi
zresztą też. Co prawda, gdy zobaczyłem, że na talerzu mam ich tylko 5 to się
lekko rozczarowałem, ale uwierzcie mi: byłem najedzony. Najedzeni jedziemy do
kolejnego browaru. Tym razem do Browaru Jana. Można go nabyć w Zawierciu przy
ulicy Mrzygłodzka 273 w hotelu Villa Verde. Browarki kupujemy w hotelowej
restauracji. Ceny nie są z kosmosu,oscylują w okolicach 10 zł. Zakupiłem 4 i oczywiście
systematycznie poddaje degustacji. Pozostało jedynie znaleźć nocleg. Znalazłem
pierwszą lepszą kwaterę na stronie „nocowanie". Zadzwoniłem i zaklepałem pokój
za 100 zł na 3 osoby. Spoko. Warunki ok, dostęp do kuchni, parking, pokój spory,
z telewizorem i czterema łóżkami. Całkiem ok. Postało jedynie oddać się degustacji,
która przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.
Rano nastroje
dopisywały. Minusem noclegu okazały się jeżdżące niedaleko pociągi. Ale zasadniczo
się wyspałem. Śniadanie i wyjazd. Wyjechaliśmy z Zawiercia po 9 rano, w
Bobolicach byliśmy przed 10-tą. Bobolice to naprawdę fajny zamek, bardzo ładnie
położony. Ponoć kręcą tu serial "Korona Królów". Nigdy nie obejrzałem
ani minuty tego serialu, więc wierze na słowo. Pod zamkiem jest parking, z
którego rozpoczyna się szlak biegnący szczytami wzniesień wprost do leżącego
obok zamku w Mirowie. Tak właśnie postanowiliśmy rozpocząć niedzielę. Spacerem.
Trasa nie jest długa, ani nie jest wymagająca, za to jest bardzo malownicza. Szczególnie
oba zamki z oddali prezentują się znakomicie. Zamek w Mirowie nie jest jednak
udostępniony do zwiedzania. Z jednej strony szkoda, a z drugiej całkiem fajnie
prezentuje się taki opuszczony. Wokoło pełno malowniczych skał... Fantastyczny
spacer. Z Bobolic do Mirowa jest może z 2 km, ale szliśmy ponad godzinę, bo co
chwilę trzeba się było zatrzymywać na zdjęcia. Zamek w Mirowie też bardzo
fotogeniczny, więc spędziliśmy pod nim sporo czasu. Wracaliśmy podnóżami
wzniesień, szlakiem konnym. Tu też widoków nie brakowało. Najciekawsza jednak
była Jaskinia Stajnia. Jaskinia jest niewielka, ale można do niej swobodnie
wchodzić. Nie byłoby w niej może nic nadzwyczajnego, ale odkryto tam szczątki
neandertalczyka i sporo jego narzędzi. To wyjątkowe w skali kraju odkrycie. Na
pewno warto zajrzeć do środka, gdy będziecie się przechadzać w okolicy. My
wróciliśmy do punktu wyjścia. No prawie, bo zrobiliśmy sobie przerwę na piwko
na łące z pięknym widokiem na Zamek w Bobolicach. Potem poszliśmy pod zamek i obejrzeliśmy sobie
go z zewnątrz. Naprawdę ładny. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła tak zwana
Brama Laseckich, czyi fantastyczna formacja skalana w kształcie bramy. Pogoda
piękna, wiec zdjęć powstało sporo. Jedziemy jednak dalej.
Na szlaku...
Zamek w Mirowie.
Zamek w Bobolicach.
Brama Laseckich.
Wyszperałem w internacie,
że w Dąbrowie Górniczej jest park militarno-historyczny. Nie mogłem nie
pojechać. Park mieści się obok Muzeum Sztygara. W parku kilka machin: T -34, T-55
, Skot, PT-76 oraz imponujących rozmiarów młot parowy. Jest też rekonstrukcja
okopów i kilka armat. Dla mnie super, choć nie polecam jechać tam specjalnie.
Przy okazji można zwiedzić.
Park Militarno-Historyczny w Dąbrowie Górniczej
Teraz pasuje coś zjeść. Plan zakładał wizytę w
karczmie Bida, ale ludzi były takie dzikie tłumy, że wylądowaliśmy w Mc knajpie
w Olkuszu. Robiło się już solidne popołudnie, więc należało kierować się w
stronę Rzeszowa. Ale wypatrzyłem coś jeszcze na mapie. Wodospad Szum w Dolinie
Będkowskiej. I wszytko byłoby fantastycznie, tylko ludzi tam było mnóstwo...
Droga zastawiona samochodami już kilometr od wodospadu. Niemniej jednak okolica
naprawdę malownicza. W sam raz na popołudniowy spacer. Z ciekawostek: obok jest
skała, która nazywa się Dupa Słonia. I ta nazwa faktyczne funkcjonuje. Dupy to raczej
nie przypomina, choć nie zaglądałem nigdy w słoniową dupę,więc ze mnie żaden
ekspert... Niemniej jednak skała jest oblegana przez wspinaczy. Sam wodospad
też bardzo fajny, niewielki, ale malowniczy. Zdecydowanie warto się wybrać.
Dupa Słonia
Wodospad Szum w Dolinie
Będkowskiej.
To już
był koniec weekendowego wypadu na Jurę Krakowsko - Częstochowską. Bardzo lubię
ten region kraju. Mnóstwo to ciekawych miejsc, wyjątkowych krajobrazów, jaskiń, zamków
i znakomitych browarów. Warto przyjechać, jeśli choć jezdna z tych wymienionych
rzeczy Was zainteresowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz