piątek, 12 kwietnia 2013

Osiem dni, pięć stolic.



Ten wyjazd miałem zaplanowany pół roku wcześniej. Rzadko zdarza mi się rezerwować bilety z tak dużym wyprzedzeniem, ale tym razem warto było. Gdy jesienią 2012 roku wybrałem się do Wilna linią Simple Express dowiedziałem się, że u tego przewoźnika dwa pierwsze bilety na każdy kurs kosztują 3 euro. Po powrocie ze stolicy Litwy zacząłem intensywnie myśleć nad kolejnym wyjazdem w kraje bałtyckie. Aż pewnego popołudnia wszedłem na stronę tego przewoźnika i zacząłem szukać. Znalazłem połączenia w cenie 3 euro, lecz dopiero na kwiecień. Ale co tam. Ryzykuje tylko 15 euro a może się okazać, że za pól roku odbędę zajebistą podróż za pół darmo. Zarezerwowałem wiec bilety i pozostało tylko czekać. Plan był następujący: wyjazd w nocy z Warszawy do Wilna. Rano przesiadka w Wilnie na autobus do Rygi. Tam zatrzymuje się na dwie noce. Potem wyjazd do Tallina. Tam spędzam trzy noce. W między czasie urządzam sobie jednodniową wycieczkę do Helsinek. Potem powrót. Cały dzień wracam do Wilna, 3 godziny oczekiwania i nocnym do Warszawy. Plan prosty, ale naprawdę atrakcyjny. 

I w końcu dzień wyjazdu nadszedł. Wpakowałem się do Polskiego Busa i 4 kwietnia pojechałem do stolicy. W Warszawie byłem nieco wcześniej, bo chciałem odwiedzić jedno miejsce. Centrum Nauki Kopernik. Już od dłuższego czasu rozpalało ono moją wyobraźnię, więc korzystając z okazji postanowiłem w końcu wybrać się na zwiedzanie. Bilet dość drogi, ale warto. Byłem tam około 4 godziny. Wydaje się długo, ale nie ma szans żeby to miejsce w takim czasie dokładnie zwiedzić. W zasadzie każda instalacja jest warta dłuższej uwagi. Świetne w tym miejscu jest to, że nie jest to typowe muzeum. Wszystkiego można dotknąć, mnóstwo jest interaktywnych ekspozycji, które pochłoną nas bez reszty. Są ekspozycje przybliżające nam świat muzyki, zagadnienia z fizyki. Jest coś dla wielbicieli nauk społecznych… Nie sposób wszystkiego wymienić. Mi najbardziej podobało się urządzenie do tworzenia muzyki. Coś w rodzaju stołu, na którym tworzymy muzykę układając kostki. Trudno to urządzenie dokładnie opisać, ale frajda jest niesamowita. Podobało mi się też stanowisko, na którym z własnych poglądów tworzyło się program partii. Żałowałem, że niedane mi było zobaczyć planetarium. Okazało się, że tak „wsiąknąłem” w to miejsce, że ledwo się obejrzałem a przez głośniki uprzejmy głos oznajmił, że za chwilę zamykają… Na pewno jeszcze raz się tu wybiorę. Zarezerwuje sobie jednak cały dzień. 

Ponieważ do busa miałem jeszcze trochę czasu uskuteczniłem spacer po stolicy i jakieś 2 piwka. Przed 23 pomaszerowałem na przystanek Simple Express, który znajduje się zaraz obok Dworca Centralnego. Autobus podjeżdża punktualnie i już po 23 jesteśmy na trasie. Autobusy Simple Express to klasa, lub dwie wyżej niż Polski Bus. Do dyspozycji mamy prywatne centrum rozrywki. Przed nami jest mały monitor. Możemy za jego pośrednictwem pograć w jakieś badziewne gry, możemy pooglądać film czy posłuchać muzyki. Jest to darmowe, ale pod warunkiem, że mamy swoje słuchawki. Jeśli nie, możemy je wypożyczyć, ale to już kosztuje. Warto też wspomnieć o komforcie tych autokarów. Jest różnica w porównaniu z naszym biało- czerwonym przewoźnikiem. Mamy do dyspozycji większe i wygodniejsze siedzenia, jest mnóstwo miejsca na nogi, śpi się wyśmienicie. I ja tak przespałem większą część drogi. Obudziłem się dopiero w Kownie, zerknąłem na zegarek i odetchnąłem z ulgą, bo wyglądało na to, że jedziemy bardzo punktualnie. W Wilnie na przesiadkę miałem niewiele ponad godzinę, więc trochę obawiałem się o punktualność, na szczęście niepotrzebnie. Gdy w stolicy Litwy wysiadłem z autobusu pomaszerowałem do dworcowej toalety, na zakupy, zjadłem śniadanie i jakieś 20 min przed odjazdem kolejnego busa zameldowałem się na odpowiednim stanowisku. Bus do Rygi oczywiście też bardzo punktualny. Sama droga trochę nudna. Zza szyb autokaru w zasadzie nie ma czego oglądać. Na trasie mamy cały czas las i płasko jak stół. Na południu Polski nie ma takich monotonnych widoków, więc nie minęło wiele czasu a zapadłem w twardy sen. Do stolicy Łotwy z Wilna jest jakieś 300 km, więc po południu byłem już na miejscu. Mój hostel leżał bardzo blisko dworca i nazywał się Tiger. Przyzwoite miejsce, niska cena: to niewątpliwe zalety. Do ścisłego centrum z tego hostelu jest jakieś 15 minut, więc lokalizacja wyśmienita. Okazało się jednak, że w pokoju mam ciekawe towarzystwo: Włocha, który cały czas śpi, starszą Niemkę, która bez przerwy gada do siebie i jakąś młodą laskę, która cały czas siedziała na skraju łóżka jakby gotowa natychmiast ewakuować się z hostelu. W zasadzie miałem to w dupie, ale trochę się ośmiałem. Szczególnie z tej Niemki hehe. Z racji faktu, że ja do tego hostelu wpadałem jedynie się przespać to mi to nie przeszkadzało. Gdy tylko rozpakowałem się w pokoju poszedłem coś zjeść a następnie udałem się na wstępne zwidzenie Rygi. Akurat tego dnia pogoda nie rozpieszczała. Było przenikliwie zimno, sypał gęsty śnieg a niebo zasłaniały czarne chmury. Pamiętam, że jak kupowałem bilety to myślałem, że już o tej porze pogoda będzie bardziej przyzwoita. Niestety. Akurat początkiem wiosny zima postanowiła jeszcze raz zaatakować i to z wielką mocą. Poszedłem, więc zobaczyć Pomnik Wolności, który znajdował się zaraz obok hostelu, potem skierowałem się na rynek i obszedłem go dookoła, wlazłem może jeszcze w dwie uliczki i stwierdziłem, że mam w dupie. Tak przeraźliwie wiało, że nie dało się oddychać. Sypiący się z nieba śnieg też nie wywoływał mojego entuzjazmu, więc zdecydowałem, że idę na jakieś piwko. Nie miałem ochoty przepłacać, więc poszedłem w jakąś boczną uliczkę (obok kręcili film hehe) z tej uliczki skręciłem w kolejną i znalazłem fajny pub. Bez szału, ale przyjemny. Zamówiłem piwko a gość do mnie że mam 16 zł zapłacić (znaczy równowartość w łatach ). Byłem w lekkim szoku, bo knajpka ani nie jakaś przesadnie wylansowana, ani nie w centrum. Okazało się, że po prostu Łotwa jest droga. Może nie tak jak Europa zachodnia, ale tanio nie jest. W głowie miałem obraz taniego kraju a tu takie zaskoczenie. Musiałem, więc uważniej dobierać knajpki i nastawić się na żywienie w supermarkecie. I tak też zrobiłem. Ponieważ już się ściemniło poszedłem na zakupy do sklepu, wróciłem do hostelu i zjadłem kolację. Z racji faktu, że było jeszcze dość wcześnie poszedłem do knajpy, która znajdowała się w sąsiedztwie hostelu. Tam już piwko za mniej więcej 7 zł, więc ok. Wypiłem dwa i poszedłem spać. 

 Plac Wolności

 Mury miejskie

 Uliczki Rygi

Relaks


Dnia następnego z niepokojem podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Spodziewałem się dalszego ciągu zawiei a zobaczyłem niebieskie bezchmurne niebo. Szkoda, więc tracić czas. Zebrałem się błyskawicznie, zjadłem niewielkie śniadanie i pomaszerowałem na miasto. Początek trasy ten sam: najpierw Pomnik Wolności. Miałem szczęście, bo akurat była zmiana warty, więc stałem chwilę i przyglądałem się tej ceremonii. Następnym punktem programu był zamek. Niezbyt imponująca budowla, widać po tym, co z niej zostało, że była wielokrotnie przebudowywana i jej pierwotny charakter zatarł się zupełnie. Warto zobaczyć, ale czy jest się, czym zachwycać to nie wiem. Z zamku jest rzut beretem nad rzekę Dźwinę. Akurat jak ja byłem to była cała skuta lodem… Bardzo fajny widok szczególnie, że słonce świeciło mocno. Gdy spacerowałem nad brzegiem rzeki natknąłem się na pamiątkę po rodakach. Na murze wymazana była nazwa klubu i miasto, z którego pochodzi. Ja nie wiem, jakim trzeba być matołem żeby takie rzeczy robić. Wstyd mi było okrutnie, bo jak patrzę na coś takiego to najchętniej przywróciłbym cielesne kary za takie przestępstwa. Ucięcie ręki byłoby, moim zdaniem, sprawiedliwą karą. Bezmyślne prostaki, które robią takie rzeczy zawsze u mnie mogą liczyć na totalną pogardę. Najgorsze jest to, że ja już w mojej podróżniczej karierze wielokrotnie widziałem tego typu rzeczy. „WKS Bobki Dolne Pany” w Berlinie, „AZT Mleczarnia Wąchock Mistrzem Polski” w Pradze albo „ STDD Malawa brzydko zabawia się sama ze sobą” w Dreźnie. Celowo ugrzeczniłem formę i pozmieniałem nazwy żeby nie dostać od kogoś w gębę. Taki kraj… Ale, jak zwykle odbiegłem od tematu a tu cała Ryga do zwiedzania. Następnie poszedłem w kierunku Muzeum Okupacji. Budynek z zewnątrz bardzo ciekawy, do środka nie wchodziłem, bo nie miałem ochoty na martyrologiczne uniesienia. Potem poszedłem zobaczyć kościół św. Piotra. Tym sposobem większość atrakcji turystycznych Rygi odfajkowałem. Został mi jeszcze jeden punkt, do którego jakoś nie mogłem trafić. Trzy kamienice nazwane imionami trzech braci, w końcu jednak ukazały się moim oczom, zrobiłem im zdjęcia i stwierdziłem, że to w sumie tyle. Postanowiłem poszukać czegoś do jedzenia. O uczciwym obiedzie nie mogło być mowy, bo ceny zaczynały się od 35 zł za danie. Znalazłem jednak mała knajpkę w której serwowano pyszne pieczone pierożki, coś jak drożdżówka tylko na słono . Faszerowane to było kapustą srogo przyprawioną kminkiem. Super, że na ciepło, bo trochę mnie rozgrzało. Mimo że pogoda słoneczna to było pewnie z -7 stopni. Poprawiwszy sobie nastrój tym pierożkiem poszedłem dalej. Dotarłem znowu na rynek i zacząłem penetrować wszystkie boczne uliczki. Do tej pory jakoś nie urzekło mnie to miasto, ale po tym spacerze uliczkami zyskało w moich oczach. Mimo że centrum starego miasta jest niewielkie to ma dużo ciekawych zakamarków. Gdy zaczęło się ściemniać a ja zacząłem poważnie marznąć, postanowiłem wrócić do holselu. Tam posiliłem się rybką, wypiłem spory kubek wrzącej herbaty i stwierdziłem, że nie ma, co siedzieć tylko trzeba się jeszcze gdzieś przejść. Postanowiłem pomaszerować w przeciwnym kierunku niż stare miasto. Trafiłem na niespecjalnie ciekawą dzielnicę. Mnóstwo sklepów i zakładów rzemieślniczych. Szewc? Krawiec? Z lokalizacją takich fachowców miałbym problem w Rzeszowie hehe. Trafiłem też na ciekawą knajpkę. Trochę zalatywała speluną, ale była przyjemna. Elegancko ubrany barman, piwko za 4 zł, pierożki za 2,5 zł. Zostaje. Zamówiłem piwko, dwa pierożki. Byłem najedzony, ale te pierożki są takie pyszne… Zamówiłem też 50 ml jakiegoś wysokoprocentowego specyfiku, który zalatywał trochę samogonem, ale był całkiem dobry. Okazało się, że stolik obok jakąś pani po 40 obchodziła urodziny. Biesiadowało na tej imprezie pewnie z 7 osób i jeden gość mnie zagadał. Pytał się skąd jestem, co tu robię. Zostałem poczęstowany kieliszkiem jakiegoś domowego specyfiku i pierożkiem. Zjadłem już na siłę hehe. Skończyłem piwko i stwierdziłem, że się jednak przejdę. Powłóczyłem się jeszcze trochę po tej dzielnicy, ale zmarzłem okrutnie. Zawinąłem się więc do mojego przyhostelowego baru. Zamówiłem jeszcze jednego browarka i wypiwszy go ze smakiem udałem się na spoczynek.

Pomnik Wolności

Ulice Rygi

Zamek

Rzeka skuta lodem...

Muzeum Okupacji Łotwy

Dom Czarnogłowych

Katedra

Trzej Bracia


Kolejny dzień był moim ostatnim w Rydze, więc musiałem z niego maksymalnie skorzystać. Autobus do Tallina miałem po południu, więc czasu niewiele. Szybkie śniadanie i lecę zaliczyć kolejny punkt wycieczki. Wspominałem wielokrotnie, że nie jestem wielbicielem typowych muzeów. Lubię znaleźć sobie coś wyjątkowego i Ryga dwa takie muzea ma… Pierwsze na mojej mapie zwiedzania było Muzeum Historii Medycyny. Nie jest ono daleko od centrum, ale znowu nie mogłem doń trafić. Wybitnie kiepskie mają te mapy w informacji turystycznej. W końcu jakiś gość mnie pokierował i trafiłem. Muzeum oczywiście puste. W środku byłem tylko ja i jakaś parka z Rosji. W środku następujące ekspozycje: medycyna w dawnych czasach, medycyna obecnie, stare sprzęty medyczne, preparaty anatomiczne, nietypowe choroby. Była też cała sala poświęcona trądowi. Nie wiem czemu akurat ta makabryczna choroba miała swoją ekspozycję ale była to mocna rzecz. Wejście do środka +18 albo pod opieką rodziców a za kurtyną eksponaty pokazujące jak ta straszna choroba zżera części ludzkiego ciała. Wydawało mi się, że ja jestem odporny na takie atrakcje, ale jak zobaczyłem ważny męski organ pochłaniany przez to wstrętne choróbsko to nieco się wzdrygnąłem i ukradkiem sprawdziłem czy u mnie wszystko ok. hehe. Była też ekspozycja, która odbiegała nieco od konwencji muzeum. Była ona poświęcona astronautom. A w zasadzie kosmonautom hehe. Mogłem w ramach tej ekspozycji podziwiać kompletny strój śmiałka. Zobaczyć, co jadł, co pił. Można też było zobaczyć kosmiczną toaletę. Zainteresowało mnie to bardzo, bo byłem ciekawy jak też to działa i czy jest to urządzenie komfortowe. Funkcjonalność oceniłem wysoko natomiast komfort zaklasyfikowałem mniej więcej na poziomi drewnianego wychodka hehe. I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o to muzeum. Polecam zdecydowanie. Wstęp kosztuje jakieś grosze a wrażenia są duże. W czasie zwiedzania zdążyłem zgłodnieć, więc usadowiłem się na ławeczce w pobliskim parku i zjadłem przygotowane wcześniej kanapki. Kolejny punkt programu to Muzeum Motoryzacji. I tu kolejny kłopot. Okazało się, że znowu na mapie mam je źle zaznaczone, szukałem tego muzeum przez jakąś godzinę, po czym okazało się, że to w zupełnie innej części miasta. Stwierdziłem, że mam za mało czasu i odpuściłem. Poszedłem jednak na jeszcze jedną przechadzkę po centrum. Miałem jeszcze w planie zakupy i knajpę. Znalazłem lokal przypominającego bar mleczny, zamówiłem dwa pierożki, piwko i Riga Balsam razy dwa. Są tego specyfiku dwa smaki. Tradycyjny (ziołowy) i porzeczkowy. Ziołowy od razu przypadł mi do gustu, bo jestem wielkim wielbicielem Jagermeistra, ale ten porzeczkowy to przełknąłem z trudnością. Chyba przypomniały mi się czasy liceum, w których większość trunków spożywanych z kumplami miała nutkę aromatu identycznego z porzeczkowym hehe. Wypiłem, zjadłem i poszedłem do marketu. Kupiłem prowiant na drogę i flaszeczkę rzeczonego Riga Balsam. Poszedłem na dworzec i czekałem na autobus grzejąc się w słońcu. Na tego samego busa czekała też grupka zdrowo podpitych Rosjan (autobus ten docelowo jedzie do Petersburga ).W pewnym momencie zaczęła się między nimi sprzeczka. Wykrzykiwano różne przekleństwa, w tym często przewijały się słowa po Polsku. Albo mi się tak zdawało. W pewnej chwili usłyszałem jednak stwierdzenie wypowiedziane niemal idealną polszczyzną:, „Co ty kurwa po Polsku nie rozumiesz?? Nie ma pracy, nie ma pieniędzy...” Mam nadzieję, że nie śmiałem się za głośno hehe. Autobus podjechał. Ja, podpici jegomoście i jeszcze z 10 innych osób wsiadło do autobusu i ruszyliśmy. Na szczęście był spokój, bo Rosjanie momentalnie zasnęli hehe. Miałem przed sobą jakieś 4 godziny płaskiej jak stół i nudnej trasy, więc skupiłem się na tym, co zwykle (poza spaniem) robię w busach. Słuchałem muzyki. 


 Muzeum Historii Medycyny









Już było naprawdę ciemno, gdy dojechaliśmy do stolicy Estonii. Dworzec autobusowy jest dość daleko od centrum, więc uskuteczniłem spacerek . W międzyczasie śnieg zaczął solidnie sypać skutkiem, czego po chwili zacząłem wyglądać jak bałwan hehe. Jak zwykle drogę do hostelu miałem rozrysowaną, więc wiedziałem gdzie mam iść. Doszedłem do mikroskopijnego rynku, skręciłem w boczną uliczkę, potem w jeszcze jedną i już byłem na miejscu. No nie do końca. Na ulicy były dwa wejścia do kamienicy, brama i knajpa. Chodzę, szukam tego hostelu i nie mogę znaleźć. Wchodzę do knajpy i się pytam o hostel, nikt nic nie wie. „No ładnie” myślę. Będą jaja. Na szczęście jakiś koleś zauważył, że się kręcę po uliczce i czegoś szukam, gość wychodzi z bramy i się mnie pyta czy ja do hostelu. Mówię ucieszony, że „Tak!!”. Okazało się, że właściciel hostelu czekał tylko na mnie. Wlazłem do kamienicy, zostałem oprowadzony po moim nowym lokum. Gość mi wręcza klucze i oświadcza, że ucieka. Zostałem sam w hostelu. Nie do końca. Mieszkała ze mną jeszcze jedna Chinka. Cała sytuacja mogłaby być nawet romantyczna. Przeszkodę stanowił jednak fakt, że owa Chinka była wybitnie szkaradna hehe. Zjadłem, więc obfitą kolację, wypiłem kupione wcześniej piwko i położyłem się spać.
Dobrze mi się spało, więc stwierdziłem, że dziś dzień relaksu. Wstałem po 10, zjadłem śniadanie i poszedłem w miasto. Tallin jest wręcz mikroskopijny. Stare miasto maleńkie a pozostałe zabytki są w odległości maksymalnie 15 min drogi od rynku. Ja najpierw obszedłem ratusz a potem pomaszerowałem na Plac Wolności. Następnie poszedłem obejrzeć mury miejskie oraz odfajkować kościół św. Mikołaja i Sobór św. Aleksandra Newskiego. Nie śpieszyło mi się nigdzie, więc i na piwko wstąpić się udało i to nie raz. W Tallinie już ceny bardziej przyzwoite. Piwko w ścisłym centrum starego miasta w bardzo ładnej knajpce kosztuje 8-10 zł. Przy czym 10 zł to już jest sporo. I tak mi minął cały dzień-na spacerowaniu. Pod wieczór poszedłem jeszcze do marketu. Kupiłem sporo rybek, wróciłem do hostelu i zrobiłem sobie królewską ucztę. W międzyczasie przyszedł mój gospodarz. Gość okazał się bardzo ciekawym człowiekiem. Opowiadał, że kiedyś dużo podróżował po świecie, ale zamarzyła mu się stabilizacja i dlatego otworzył hostel. Trochę mu jednak biznes nie idzie i musi dorabiać, dlatego czasem znika, ale zasadniczo ten hostel to jego mieszkanie hehe. Fajnie się z nim gadało skutkiem, czego nie poszedłem na wieczorny spacer a jedynie opróżniałem w towarzystwie nowego kolegi kolejne browarki. Lekko podchmielony poszedłem spać.


 Rynek w Tallinie

Plac Wolności

Mury miejskie

Sobór św. Aleksandra Newskiego

Kościół św. Mikołaja


Dnia kolejnego też mi się nie spieszyło ze wstawaniem. Zjadłem śniadanie i koło południa poszedłem zobaczyć Zamek Toompea . Znalazłem też bardzo ładny punkt widokowy na miasto i spędziłem tam dużo czasu robiąc zdjęcia. Następnie odwiedziłem pasaż świętej Katarzyny. Ciekawe miejsce. Taka mekka miejscowych artystów. Można tam podziwiać kunszt mistrzów w różnych dziedzinach i kupić ich wyroby. Spędziłem tam trochę czasu. Poszedłem też na zakupy a potem wróciłem do hotelu i ugotowałem pyszny makaron. Po obiedzie postanowiłem wybrać się do portu. Chciałem zobaczyć gdzie mam z rana iść, bo skoro świt następnego dnia mam prom do Helsinek. I dobrze zrobiłem, że się przeszedłem, bo port duży, jest tam kilka terminali i trzeba znaleźć ten właściwy. Nie chciałem na to marnować czasu rano. Po spacerze wróciłem do hostelu, wypiłem piwko i wcześnie położyłem się spać.


 Panorama Tallina

Port

Miejscowe wyroby

Pasaż świętej Katarzyny

Pomnik ofiar katastrofy promu "Estonia"

 
Na dzień następny pobudka o 5 rano (na polski czas o 4 rano) za oknem jeszcze noc czarna a tu trzeba się zbierać. Pierwszy raz miałem płynąć promem, więc byłem podekscytowany. Do portu miałem z 20 min. Po drodze jeszcze minąłem kościół św. Olafa, który do tej pory pomijałem. W porcie byłem ponad godzinę przed wypłynięciem. Najpierw poszedłem po kartę pokładową. W tym celu trzeba znaleźć pomieszczenie z automatami. Wpisujemy nasz numer rezerwacji i po chwili wyskakuje nasza karta. Potem idziemy do poczekalni i po prostu czekamy. Na pokład jesteśmy zapraszani pół godziny przed wypłynięciem. Oczywiście nasz bilet nie przewiduje kajuty, więc możemy się ulokować w jednej z knajpek albo stanąć bezpośrednio na pokładzie. Lodowate powietrze jednak mnie nie zachęciło i wybrałem zajebiste miejsce w knajpce na dziobie. I po pół godzinie w końcu wypływamy. Niby nic takiego a emocje były hehe. Mijamy mniejsze i większe góry lodowe i po jakiejś 1,5 godzinie widzę w oddali ląd. Mimo zimna podczas wpływania do portu wyszedłem na odkryty pokład. Było, co podziwiać, choć przewiało mnie strasznie hehe. Zlazłem z pokładu i wiedziałem, że mam prawie 7 godzin na miejscu. Najpierw pospacerowałem trochę po porcie. Robiłem zdjęcia statkom i całej infrastrukturze. Podobają mi się portowe miasta, więc byłem zadowolony. Potem poszedłem dalej wzdłuż wybrzeża. Trafiłem na główny deptak miasta. Akurat był tam jakiś jarmark, więc przystawałem co chwile zobaczyć, co też na straganach sprzedają. Tak trafiłem do drugiego portu. Pokręciłem się chwilę i poszedłem do Katedry Prawosławnej a potem do starego portu. Stary port szczególnie utkwił mi w pamięci. Bardzo ładne miejsce. I jeszcze w tych okolicznościach przyrody. Mróz, świeci słonce, port skuty lodem. Fajny klimat. Zmarzłem już poważnie. W Helsinkach nie ma, co liczyć na gorącą herbatę w knajpie, bo ceny zaporowe. Poszedłem, więc do kolejnej katedry, usiadłem w środku na ławce, wyjąłem termos i kanapki i postanowiłem chwilę odpocząć. Nikogo tam nie było, więc nikt się nie zbulwersował. Ja się najadłem i trochę rozgrzałem. I co ciekawe był to w zasadzie koniec atrakcji. Helsinki nie maja wiele do zaoferowania, jako miasto turystyczne. Dosłownie kilka atrakcji.  Ładne miasto, bardzo nowoczesne, ale nieciekawe. Ale ja się nie planowałem nudzić hehe. Dzień wcześniej poszukałem w Internecie adresów najlepszych sklepów z płytami. Znalazłem trzy. Na pierwszy ogień poszedł ten, który był najdalej, szedłem tam ponad 45 min, ale warto było. Oprócz tego, że sklep niesamowicie zaopatrzony to jeszcze w gablotach była potężna kolekcja różnych muzycznych artefaktów. Postanowiłem jednak nie wydawać całej kasy w pierwszym sklepie i poszedłem dalej. Kolejny sklep był dokładnie po przeciwnej stronie miasta. Poszedłem, więc spacerkiem. Miałem na mapie zaznaczone miejsce i dokładny adres. Nie mogłem jednak trafić. Postanowiłem, więc się zapytać. Ulica wyludniona, ale patrzę idzie pan pod 50 w garniturze z neseserkiem. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

Ja: Przepraszam mówi pan po angielsku?
Dżentelmen: Oczywiście. (Zdziwiłbym się jakby nie mówił)
Ja: Szukam sklepu muzycznego, wie pan może gdzie tu jest…
Dżentelmen: Z muzyką metalową?
Ja: Tak.
Dżentelmen: To ja pana zaprowadzę.

Idę za nim, on prowadzi mnie do kamienicy i do drzwi sklepu i mówi, że to tu. Przez drzwi dżentelmen wita się z laską siedzącą za ladą. Ale co to była za lada! Biurko stylizowane na ołtarz raczej hehe. W środku płyt mnóstwo. Zastanawiałem się ile mogę zrobić debetu na karcie hehe. Na szczęście aż tak nie „popłynąłem”. Kupiłem tylko jedną płytę, ale za to konkretną hehe. Na coś było mnie w końcu stać w tej Skandynawii. Szczególnie utkwił mi w pamięci człowiek, który mnie do tego przybytku przyprowadził. W Polsce sytuacja abstrakcyjna. Po pierwsze nie ma takich sklepów a po drugie nie ma takich dżentelmenów hehehe. Poprosiłem jeszcze trupiobladą sprzedawczynię o możliwość zrobienia zdjęć. Zgodziła się. Całe szczęście, bo by mi kumple nie uwierzyli. W programie miałem jeszcze jeden sklep. Poszedłem tam, ale okazało się, że to bardziej sklep z gadżetami niż z muzyką.
Do powrotu miałem jeszcze około 2 godzin, więc pokręciłem się trochę po centrum i poszedłem do portu. Po drodze wstąpiłem jeszcze kupić jedno pamiątkowe piwko. 0,3 za 2,5 euro. Sporo. W porcie mój prom już czekał. Droga powrotna odbywała się tak samo jak na trasie Tallin – Helsinki tylko bez ludzi wiozących ogromne ilości alkoholu. 

 Na promie





Port w Helsinkach 



Katedra Wniebowzięcia NMP

Stary port

 Luterańska katedra Św. Mikołaja i pomnik cara Aleksandra II

Do portu w Tallinie przycumowaliśmy, gdy było już zupełnie ciemno. Udało mi się jeszcze zrobić zakupy w markecie i wracam do hostelu. Na miejscu znowu żywej duszy hehe. Zrobiłem sobie kolację i jakoś z braku kontaktów międzyludzkich przegadałem wieczór na facebooku. Żałosne. Wiem, ale po tylu dniach samotnej wyprawy musiałem z kimś pogadać… Wypiłem z 3 piwka i zasypiałem na stojąco, więc poszedłem do łóżka.
Rano pobudka i trzeba dymać na dworzec, bo to koniec mojej wycieczki. Do końca to jeszcze daleko od teraz przede mną długa podróż powrotna.  O 10 maiłem busa do Wilna. Jazdy do stolicy Litwy było jakieś 8 godzin, więc czasu miałem dużo. Na szczęście miałem dużo świetnych płyt do słuchania i bogaty prowiant, więc podróż minęła szybko. W Wilnie miałem prawie 3 godziny czasu. Przeszedłem się po starym mieście, zrobiłem zakupy w postaci słynnego likieru 999 i poszedłem do knajpy. Koło dworca jest mały lokal z wyśmienitymi piwami. Kilkanaście lanych, przepysznych piw w ofercie. Do tego słynny litewski smażony chlebek z serem żółtym… byłem tam jedynym klientem, więc oznajmiłem sympatycznej barmance, że jak będzie chciała zamykać to niech mi powie a ja momentalnie dopije piwko, skończę chrupać chlebki i wyjdę. Tak tez się stało, po wypiciu trzech piwek i zjedzeniu dwóch porcji chlebków barmanka oznajmiła mi, że już chce iść do domu. Dopiłem, więc jednym łykiem piwko i poszedłem na dworzec. Tam miałem jeszcze jakieś 40 minut do autobusu, więc usiadłem na ławce i czekałem. Autobus podjechał punktualnie. Rano byłem w Warszawie. Potem Polski Bus i już właściwie jestem w domu.
I na koniec garść konkretnych informacji.
Wyjazd był naprawdę ekstremalnie tani. Byłem przez te osiem dni w pięciu stolicach a za przejazdy zapłaciłem 15 euro + jakieś grosze za Polskiego Busa. Trochę koszty wzrosły po zabukowaniu promu do Helsinek gdyż ta przyjemność kosztuje 40 euro. Warto jednak skorzystać, bo to jest promocja. Jeśli wraca się w ten sam dzień to jest to bilet w dwie strony. Normalnie rejs w jedną stronę kosztuje 40 euro. Promocja całkiem ok. Co do noclegów to hostel w Rydze kosztował 7 euro za noc a w Tallinie 10, więc też przyzwoicie. Zaskoczyły mnie natomiast ceny. Helsinki wiadomo- ekstremalnie drogie. Ale nie spodziewałem się, że Ryga jest tak droga… Dużo drożej niż w Polsce. Za to Tallin zadziwiająco rozsądny pod względem cen. W knajpach faktyczne jest drożej, ale w sklepie nie odczułem żadnej różnicy. Za zakupy płaciłem praktycznie tyle samo, co w Polsce. I dlatego Tallin polecam najbardziej. Bajkowe miasto. Taka miniaturka stolicy hehe. Ale naprawdę bardzo sympatycznie i malowniczo. Ryga natomiast jest trochę toporna. Miasto ładne, ale ja nie poczułem jego klimatu. Trochę takie bez wyrazu. Helsinki natomiast to ultranowoczesna metropolia, w której niewiele jest do zwiedzania. Na jeden dzień można się wybrać, ale na dłużej nie ma sensu…
Z wyjazdu jednak jestem bardzo zadowolony i polecam każdemu ten pomysł. Za śmieszne pieniądze można zobaczyć spory kawałek Europy.

 Trzy galerie zdjęć






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz