Muszę przyznać, że o wizycie w Charkowie myślałem od dłuższego czasu. Ta cześć Ukrainy jest mi zupełnie nieznana, wiadomo teraz panuje na wschodzie wojna, ale Charków jest spokojny, więc czemu nie. Czekałem tylko na okazję. Coś, co mnie zmotywuje do działania, da impuls i pojadę. Tak się też stało jakoś początkiem października. Zupełnie przypadkowo zobaczyłem na Facebooku , że Ryanair uruchamia loty z Karkowa do Charkowa. Takie wydarzenie, to zawsze dobra okazja, żeby upolować tani lot. Jednak pierwszy lot był dopiero 1 listopada. Szybka kalkulacja, jeszcze szybsza decyzja. Kupuje bilety z Charkowa do Krakowa na 1 listopada za śmieszną cenę 8 euro, a na miejsce planuje dojechać sposobem kombinowanym.
Podróż rozpoczęła się 28 października w południ e. Wyrwałem się wcześniej z pracy, pojechałem na dworzec kolejowy w Rzeszowie i złapałem pociąg bezpośrednio do Medyki. Przeszedłem piesze przejście graniczne Medyka – Szegini i po ukraińskiej stronie złapałem busik do Lwowa dosłownie na ulicy. Dawno nie byłem na Ukrainie, równo dwa lata temu… Od razu dało się zauważyć wzrost cen, choćby za marszrutkę do Lwowa. Po jakiś dwóch godzinach dojechałem do miasta. Miałem jeszcze sporo czasu, bo mój pociąg odjeżdżał o 22. Pogoda była bardzo ładna i bardzo ciepła, więc wybrałem się na spacer po mieście. Zobaczyć co się zmieniło, czy moje ulubione knajpy przetrwały czy nie. Choven przetrwał ku mojej wielkiej uciesze. Zasiadłem, więc, zamówiłem piwo, zamówiłem pizzę i tak spędziłem trochę czasu. Wypiłem, zjadłem i poszedłem dalej spacerować. W międzyczasie jeszcze zakupu i mogę powoli kierować się na pociąg.
Dawno mnie nie było we Lwowie
Ten przyjechał punktualnie. W przedziale nie było komitywy na jakaś imprezę, więc wypiłem piwo i poszedłem spać. Pociąg do miejscowości Połtawa kosztował mnie jakieś 110 złotych. Sporo, wiem. Można jechać tańszym, ale to zajmuje 22 godziny. Ten jechał 10. Poza tym był z przedziałami. Kto jechał kiedyś pociągiem na Ukrainie wie, że to robi różnicę. Ale żeby nie było: covoidowa przerwa nie zrobiła mnie jakimś delikatnym, jakbym miał wybór to bym jechał tym bez przedziałów, ale nie było takiej opcji, no chyba, że bym wziął dzień urlopu więcej. Podróż minęła przyjemnie, nie licząc tego, co mnie zawsze na Ukrainie (zasadniczo na wschodzie) denerwuje: ogrzewanie. Ja mam w domu temperaturę nieprzekraczającą 20 stopni, najczęściej jest to 18-19. W takiej temperaturze mi się dobrze funkcjonuje, jeszcze lepiej śpi i oddycha. W tym wagonie było natomiast 27 stopni. Dodam, że to nie był zimny okres. Dlatego trudno mi było spać. Nie wiem jak ktoś może znosić takie temperatury. W metrze czy marszrutkach to samo, skończyło się to, więc tak jak i w czasie wizyty w Moskwie: potężnym przeziębieniem.
Po 8 rano dojeżdżam do Połtawy. Miasto mnie zasadniczo niespecjalnie interesowało. Jest tam jednak jedno świetne muzeum i to do niego postanowiłem się udać. Miałem jeszcze sporo czasu, więc zrobiłem zakupy, zjadłem małe śniadanie i zaraz po 10 zameldowałem się w Muzeum Strategicznego Lotnictwa Dalekiego Zasięgu. Muzeum znajdzie się na terenie czynnej jednostki wojskowej. Łatwo tam trafić, ale z dworca kolejowego, to jakiś czterokilometrowy marsz. Pani w kasie wyjaśnia mi na czym polega zwiedzanie. Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Zwiedzanie podzielone jest na 3 etapy. Pierwsze dwa ogarniam na początek: bilet do parku 30 hrywien i do muzeum wojskowego 60 hrywien. Na placu sporo gratów, zasadniczo nic ciekawego, ale w bardzo ładnym stanie. Najciekawszy eksponat, zapowiadający to, co wydarzy się potem, to chyba SU 24. Teraz muzeum. Tu bilet kosztuje 60 hrywien. To muzeum to powinienem napisać w cudzysłowie. Raczej miejsce pamięci ukraińskich wojaków na frontach wojen. Ale nie tylko, bo i podbój kosmosu… Ogólnie to przerażający miszmasz i chaos, ale jak się w to wgłębić to naprawdę ciekawa sprawa. Szczególnie ten współczesny konflikt z Rosją wart jest poświęcenia dłuższej uwagi. Muzeum zrobione tak „po rusku”, ale mi się podobało. Warto sobie zapłacić te parę hrywien. Z tego co tam gdzieś doczytałem to cześć zysku, czy cały zysk z tego miejsca idzie na żołnierzy rannych w wojnie.
W części plenerowej numer 1 takie eksponaty
Po zwiedzaniu wychodzę z muzeum i ponownie kieruję się do kasy, żeby dowiedzieć się, co dalej. Otóż czeka na mnie busik na tak zwany aerodrom, gdzie są duże samoloty. Brusik jest darmowy. Na miejsce jedziemy przez jednostkę wojskową kilka minut. Na miejscu płacimy kolejny bilet 60 hrywien. Za dodatkową opłatą (2x po 50 hrywien) możemy wejść do TU 95MS i TU 160. Wahałem się może pół sekundy. Inne ciekawe eksponaty (dostępne tylko z zewnątrz): TU 22M3, Тupolev Tu-16C-26, TU 134, trochę bomb, o ile dobrze liczyłem to dwa pomniki. W porównaniu z Monino w Rosji to biednie, ale i tak super. Gdzie bym kiedyś pomyślał, że usiądę za sterami TU 160. Choćby dla samego tego faktu zdecydowanie warto. Po jakiejś godziny busik zabiera mnie w drogę powrotną, idę podziękować za pomoc pani z kasy. Dowiaduje się przy okazji jak dojechać na dworzec autobusowy.
Robię zakupy i ruszam w drogę, bo przed wieczorem planuje zajechać do Charkowa. Na dworcu okazuje się, że mam autobus za pół godziny. Koszt to 140 hrywien. Czas przejazdu niecałe dwie godziny. Jakoś przed 17 jestem na miejscu. Wysiadam w pobliżu dworca kolejowego, bo z tego punktu mam najbliżej do hotelu. Nie zaprzątam sobie głowy zwiedzaniem idę prosto na azymut. Na miejscu okazuje się, że nie ma dla mnie miejsca. Znaczy jest, ale „hostel nierabotaje”. Nie zostawili mnie jednak na lodzie, bo zostałem zameldowany w zaprzyjaźnionym hotelu nieco dalej. Ponoć o wyższym standardzie. Przekonamy się. Po jakiś 10 minutach jestem w hotelu Sputnik. Całkiem ok. miejsce, jak za 17 zł za noc to bym wręcz powiedział, że luksusowo. A tak na poważnie: czysto, pachnąco, czego więcej chcieć? Szybkie, przepakowanie, obmycie, wysuszenie i mimo potężnego zmęczenia ruszam na miasto. Nie mam zamiaru za bardzo zwiedzać, ot chce się nieco przejść, pospacerować, zjeść coś i wrócić do hostelu. Muszę odespać tą dość średnio przespaną noc w pociągu.
Idę w kierunku ścisłego centrum, przekraczam rzekę Łopań i dochodzę do Skweru Tykhonova. Z tego miejsca jest ładny widok na wielką flagę Ukrainy i Sobór Zmartwychwstania. Ja jednak kieruję się na Plac Konstytucji. Tam podziwiam Pomnik Wolności, ładną bryle Muzeum Historii no i dwa czołgi. Jeszcze ten T34 jest dla mnie zrozumiały w centrum ukraińskiego miasta, ale skąd się tam wziął czołg Mark z Pierwszej Wojny, pojęcia nie mam. Przysiadam chwilę na ławce, okazuje się, że ten plac to miejsce zbiórki młodzieży. Ktoś ma akurat urodziny. Głód jednak we mnie wzbiera coraz poważniej. Idę w górę ulicą Sumską i natrafiam na DUF Pub. Piwa krafrowe, jedzenie, nie zastanawiam się długo. Zjadam coś z kuchni meksykańskiej, popijam dwoma piwami i nie chcąc zasnąć przy stoliku kieruję się powoli do hostelu.
Rano mam zdecydowanie więcej energii, ale nie udaje mi się szybko zebrać. Z hostelu wychodzę niewiele przed 11. Obieram kierunek podobny jak dnia przedniego. Dochodzę do ulicy Sumskiej i zmierzam nią dalej w górę. Dochodzę do Parku Shevchenki. Tu dotarło do mnie, że jednak Charków to nie do końca to, czego się spodziewałem. Myślałem o tym mieście, jako o wielkim betonowym molochu, a dostałem miasto z ogromną ilością zieleni i parków. Pokręciłem się trochę po parku, ludzi mnóstwo, ale i przestrzeni mnóstwo, więc tłoku nie ma. Więcej ludzi kotłowało się przy wejściu do zoo. Ja nie wchodziłem. Za to przed zoo jedna z najbardziej absurdalnych fontann, jakie w życiu widziałem. Plastikowe małpy grające na instrumentach. Plastikowa zielenina. Coś tak okropnego, że trudno oderwać wzrok hehe. Chwilę posiedziałem na ławce i poszedłem dalej.
Kolejny punkt to monumentalny Plac Wolności, centrum miasta. Wielki rozmach w prawie Moskiewskiej skali. Tak bym go określił. Zatrzymałem się tu na piwo, w małym browarze , nie mogę jednak go dokładnie zlokalizować, a i nazwa mi umknęła. Znajdował się on jednak jakoś w okolicy stacji metra. Cóż, mieli tylko jedno piwo APA i to dość średnie więc niewielka strata. Jak zajdziecie to dajcie znać , jak się to nazywało. Idę dalej.
Cały czas ulicą Sumską i docieram do Parku Gorkiego. Też ogromy i czego tu nie ma. Wesołe miasteczka, lody, gofry, małpie gaje, kolejki… Miejsce nie za bardzo dla mnie, więc na przerwę na obiad / drugie śniadanie wybieram ustronną ławkę w rogu parku. Nie przyszedłem tu jednak przypadkowo. W parku znajduje się bardzo ciekawa atrakcja. Dziecięca kolejka. Już wyjaśniam o co chodzi. Na stację dochodzimy przechodząc do samego skraju północnej części parku. Kupujemy bilet za 32 hrywny w dwie strony. I wsiadamy do wagonu. Jest to kolejka wąskotorowa wioząca nas przez 1,5 km (czas jazdy 10 minut) do pobliskiego lasu. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że kolejkę obsługują dzieci. Ogólnie jakiś tam nadzór osób dorosłych jest, ale zasadniczo wszystkie funkcje od maszynisty po konduktora sprawują dzieciaki. Fantastyczna sprawa. Polecam z całego serca. Gdybym ja miał za dziecka okazję poprowadzić lokomotywę…
Po przejażdżce idę na kolejna atrakcję. W parku Gorkiego jest kolejka linowa. Też bardzo polecam. Cena 30 hrywien w jedną stronę, jedziemy ponad 20 minut. Ja pojechałem sobie w dwie strony. Po przejażdżce było już dość późno. Poszedłem do hostelu nieco odpocząć a potem ruszyłem na miasto na piwo i coś zjeść. Miałem wielką ochotę na kuchnię ukraińską. W Puzatej Chacie tłumy, więc szukałem dalej. Znalazłem niedaleko centrum lokal o nazwie Marusia. Jedzenie pyszne, ale ceny dość wysokie nawet jak na tutejsze standardy… Cóż… Czasem można. Powłóczyłem się jeszcze po mieście i koło 22 wróciłem do hostelu, to był długi, ale bardzo obfity we wrażenia dzień.
Dzień kolejny ponownie nie rozpoczął się bladym świtem. Korzystałem z tego, że na urlopie budzik jest wyłączony. Ponownie z hostelu ruszyłem przed 11. Pomaszerowałem w kierunku stacji kolejowej do Muzeum Kolei Południowych. Muzeum jest darmowe, dziwne to dość na wschodzie i nie tak powszechne jakby się mogło wydawać. Zawsze, choć symboliczne kilka hrywien płaciłem, a tu proszę… Muzeum dzieli się na dwie części: pod dachem i plenerową. Mnie oczywiście bardziej interesowała ta druga cześć. Muzeum jednak ciekawe. Trochę o historii kolei ogólnie, trochę o samych ukraińskich kolejach. Najciekawsze chyba były jednak modele kolejek. Dość szybko przeszedłem tą sekcję i udałem się na zewnątrz. Kolekcja może nie jakaś bardzo imponująca, ale próżno szukać takich eksponatów w polskich muzeach. Zaciekawiła mnie lokomotywa Skody, polski Żuk oraz skład do układania torów. Muzeum niewielkie i maksymalnie na godzinę. Czy warto? Dla mnie tak!
I plenerowa
Po muzeum kolejna misja. Tym razem poważniejsza. Znalazłem już lata temu w Internecie informację, że w Charkowie mieści się jedno z największych cmentarzysk czołgów w byłym Związku Radzieckim. No przecież nie mogłem odpuścić takiej okazji! GPS pokazywał niecałe 4 km z buta od tego miejsca. Idę! Ogólnie okolica dość brzydka, przedmieścia miasta i to te biedniejsze, pofabryczne. Mi się jednak podobało. Po około godzinie docieram mniej więcej do celu. Mam w ręku zdjęcie satelitarne i szukam właściwego muru. Wszystko otoczone zasiekami. Mór nieprzenikniony. Byłem trochę niepocieszony, bo zdjęcia, które znalazłem w Internecie były robione przez dziurawe jak sito ogrodzenie. Teraz tego nie ma, jest mór z betonu. Znalazłem jednak jedną niewielką szparę w okolicach bramy i udało mi się je zobaczyć. Tak! Są tam i czekają na utylizację. Zrobiłem jedno marne zdjęcie, ale to zawsze coś. I teraz może podpowiem, co i jak. Żeby tam faktycznie wejść to zapewne trzeba trochę znajomości, łapówek i szczęścia. Włazić na dziko nie polecam, bo co prawda strażników nie widziałem, ale słychać było za murem szczekanie psów. Jakby mnie jednak ktoś zatrzymał, byłem na to przygotowany na dwa sposoby. Plan A: udawać idiotę. W Googlach to miejsce ma przypinkę „atrakcja turystyczna” miałam zamiar iść tym tropem i w razie zatrzymania ściemniać, że myślałem ze to muzeum. Oczywiście po angielsku, żeby nikt nie wpadł na pomysł, że ja jednak mogłem odczytać napisy na wiszących, co 10 metrów tabliczkach „wstęp surowo wzbroniony”. Plan B: łapówka. W każdej kiszeni miałem schowane 100 hrywien i to nimi miałem zamiar się ostatecznie wykpić od odpowiedzialności Nikt mnie jednak nie złapał, aczkolwiek powtarzam: za bardzo do środka też się nie pchałem. Emocje opadły i spacerem poszedłem ku najbliższej stacji metra, alby udać się w kierunku centrum.
Zapomniałem o tym napisać. Dwa miasta na Ukrainie maja metro: Kijów i właśnie Charków. Sieć w Charkowie może nie jest tak rozwinięta, a stacje nie tak imponujące, ale spełniają swoje zadanie. W centrum zaszedłem do Puzatej Chaty na obiad. Bardzo polecam. To taki fast food tylko z ukraińskim żarciem. Jak nie umiecie języka i literki też sprawiają wam trudność, to tu najłatwiej i najtaniej się wyżywicie. Po prostu podchodzimy do lady i pokazujemy palcem, co chcemy, pani nam to nakłada na talerz, proste. Ja wziąłem sobie barszcz, pielmieni, kotleta z ziemniakami i surówka. Do tego piwo. Zapłaciłem za wszystko niewiele ponad 20 złotych. Potem powłóczyłem się jeszcze po centrum, wypiłem dwa piwa, zrobiłem zakupy i poszedłem do hotelu.
Na następny dzień postanowiłem się za bardzo nie spieszyć jednak wyszedłem z hotelu przed 10tą. To był dzień mojego wylotu, miałem jeszcze jakieś dwie godziny i po tym czasie pasowało się kierować na trolejbus. Poszedłem w kierunku stałego cyrku, pokręciłem się trochę nad rzeką, zrobiłem zakupy na drogę i poszedłem na trolejbus. Nie pamiętam już, jaki to numer, ale łatwo sprawdzicie to w aplikacji 2GIS, którą polecam na każdym kroku. Trolejbus odjeżdża na lotnisko ponoć o 15 minut, choć ja chyba czekałem dłużej. Dojeżdżamy nim pod sam terminal. Czas przejazdu to jakieś 35 minut. Lotnisko w Charkowie niewielkie, ale przyjemne. Odprawa szybka i sprawna. Lot do Krakowa to niecałe dwie godziny. Potem pociąg z lotniska i Flixbus do domu.
Ostatni spacer ulicami Charkowa
Czy Charków polecam? Nie bardzo. To znaczy może tak: jest to fajny pomysł na niebanalny weekend, ale tylko i wyłącznie, jeśli inne kierunki już macie odwiedzone. Byliście w Rzymie, Oslo, Sztokholmie, Paryżu, Barcelonie, Londynie? Może warto rozważyć Charków, ale to też pod warunkiem, że już Lwów, Kijów czy Odessa są już zaliczone. Miasto tak naprawdę nie ma wiele do zaoferowania, a jak nie lubicie wschodnich klimatów, to już prawie nic. Ja się cieszę z tego wyjazdu, uważam że to był świetny pomysł, jednak do Charkowa raczej nigdy nie planuje wracać, chyba że się trafi jakaś przesiadka.
Cała galeria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz