wtorek, 30 października 2012

Litwo...

Do Wilna zawsze chciałem pojechać. Okazja nadarzyła się jesienią 2012 roku. Zupełnie przypadkowo trafiłem na jakiś kupon rabatowy linii Simple Express z pomocą, którego można było kupić bilety na trasie Wilno – Warszawa za 40 zł w dwie strony. Moja siostra też zawsze chciała pojechać do Wilna, więc postanowiła mi towarzyszyć. Bilety od razu kupiłem. Dodałem do tego interesu jeszcze Polskiego Busa do stolicy. Znalazłem hostel i go zarezerwowałem. Zdziwiony byłem trochę cenami… Niby Litwa powinna być tania a o hostel za mniej niż 10 euro trudno znaleźć. Znalazłem jednak najtańszy w mieście „A Hostel” za 7 euro za noc od osoby.  Przyzwoicie. Pozostało, więc czekać do wyjazdu.
 I ten dzień nadszedł.  Wsiadamy do Polskiego Busa i jedzmy w kierunku stolicy. W Warszawie mamy ponad 2 godziny czasu, więc na luzach dojeżdżamy do centrum, idziemy na szybkie zakupy i coś zjeść. Potem trzeba znaleźć właściwy przystanek. Na bilecie mam zapisane „Dworzec Centralny 04”, ale gdzie to jest? W końcu znalazłem właściwe miejsce. Jeszcze się upewniłem pytając jakiegoś gościa, który też jechał do Wilna. Autobus podjeżdża punktualnie, wsiadamy. Wnętrze robi wrażenie. Autokar naprawdę ma wysoki standard, każdy ma własne centrum rozrywki, na ekranie można oglądać filmy albo śledzić trasę autokaru. Spoko. Miejsca bardzo wygodne do spania. To też wielki plus, bo przed nami ponad 8 godzin jazdy. Włączyłem, więc muzykę i ułożyłem się spać.
Obudziłem się dopiero w Kownie hehe. Teraz granic nie ma, więc nic po drodze nie przeszkadza, nie trzeba wychodzić, pokazywać paszportów… Lubię to. Z Kowna jest bardzo blisko do stolicy, więc postanowiłem trochę popatrzeć przez okno, bo w końcu na Litwie jestem pierwszy raz. Jakoś koło 8 rano dojeżdżamy do Wilna. Nie wiem, czemu zrobiłem z biletami dziwną rzecz. Zamiast zarezerwować bilety na dworzec centralny kupiłem je na przystanek pod centrum handlowym „Panorama”. Z tego miejsca jest daleko do centrum, ale w sumie można się przejść. Coś trzeba robić, bo wbijać do hostelu można dopiero od południa. Niestety zaczęło padać. Poszliśmy, więc do tego centrum handlowego przeczekać. Na szczęście padało może pół godziny. Ruszyliśmy, więc w drogę do centrum. Pierwsza styczność z Wilnem mnie nie powaliła. Fajne miasto, ładne, zadbane. Dzielnica, w którą wkroczyliśmy najpierw, była nowoczesna i miała dużo biurowców. Szału nie było. Ale gdy zaczęliśmy zbliżać się do ścisłego centrum widoki się zmieniły. Pojawiły się malownicze kamieniczki, jakieś pomniki, ciekawe uliczki. Udało się też znaleźć otwartą informację turystyczną. Wziąłem mapy i kilka ulotek. Szczególnie mapa się przydała, bo do tej pory szedłem trochę „na oślep”. Miałem jedynie kiepską mapkę z przewodnika. Pierwszym zabytkiem, na który „wpadliśmy” na starym mieście był budynek ratusza miejskiego. Budynek jest bardzo ładnie położony nieopodal ciekawego placu. Było co focić hehe. Potem weszliśmy na Ulicę Wielką (Didžioji gatvė). To na niej znajdują się najcenniejsze zabytki miasta: Cerkiew Piatnicka, Pałac Paców, Cerkiew św. Mikołaja czy Kościół św. Kazimierza. Bardzo malownicza uliczka. Taki reprezentacyjny deptak. Było przed południem, więc ludzi było jak na lekarstwo. Miło się spacerowało. Wchodziliśmy w boczne uliczki, zaglądaliśmy do kościołów. I tak nam zleciało do południa. Stwierdziliśmy, że idziemy zostawić bagaże do hostelu. Idziemy dalej prosto. Ulica zmienia nazwę na Aušros Vartų i to nią dochodzimy do słynnej ostrej bramy. Brama jak brama. Pokręciliśmy się trochę idziemy dalej. Z tego miejsca już jest do hostelu blisko. Ciekawe jest to, że A Hostel ma dwie siedziby. Jedna od drugiej oddalone są może o 100 m i znajdują się na tej samej ulicy. My weszliśmy najpierw do tej droższej wersji A Hostelu. Babka mi mówi, że nie ma naszej rezerwacji. Trochę mnie to zmartwiło, ale laska widzi, że sie tym przejąłem i mówi, że oni mają jeszcze jeden „oddział” i że tam na pewno maja naszą rezerwację a jak nie to tam na pewno miejsce znajdziemy bez problemu. I tak też się stało. Na szczęście mieli naszą rezerwację, starsza pani w recepcji władała doskonale polskim, angielskim i rosyjskim. Wytłumaczyła nam zasady działania hostelu. Wręczyła nam klucze do pokoju i oprowadziła po całym obiekcie. Pokój miał trochę dziwne łóżka, bo na piętrowe ciężko się było wspiąć. Na szczęście niedrogo. Fajna za to była świetlica. Zrobiło się już trochę po południu, więc szkoda czasu marnować. Idziemy na dalsze zwiedzanie. Po drodze wstąpiliśmy na halę targową. Fajny bazarek. Pokręciliśmy się trochę, zrobiliśmy rozpoznanie w kwestii cen. Litwa nie powala taniością. Jest praktycznie identycznie jak w Polsce. Rozpoznanie w produktach spożywczych nam jednak nie wystarczyło. Należało sprawdzić, co też miejscowe knajpki mają do zaoferowania. I okazało się, że naprzeciwko wejścia (no prawie) do hali targowej znajdował się fajny lokal. Przybytek nazywał się Kavine Baras. Rewelacyjna knajpa, zawsze szukam takich w podróży. No i na dokładkę lokalna kuchnia i spory wybór piwka. Zamówiliśmy po porcji cepelinów i po piwku. Ja wziąłem jakieś ciemne a Dorota jasne miodowe. Oba znakomite. Ale co to te cepeliny? Dostałem na talerzu dwie kluchy wielkości nieco ponadwymiarowych klusek śląskich. To wszystko posypane zieleniną i z sosem grzybowym. Zerknąłem na to podejrzliwie, bo jakoś nie widziałem siebie najedzonego po spożyciu tego dania. Nie mogłem się bardziej mylić. Klucha ta była, bowiem nafaszerowana pysznym mięsem. Sam ledwo zjadłem swoją porcję. Dorota zjadła tak 2/3 i resztę otrzymałem ja. Przecież takie pyszne jedzenie nie może się zmarnować hehe. Oczywiście zjadłem, popiłem piwem i poprosiłem o jeszcze pół godziny w knajpie na trawienie hehe. Po takim królewskim posiłku należało się jeszcze poruszać. Nie chciało mi się wychodzić z tej knajpy, ale Wilno się przecież samo nie zwiedzi hehe. Idziemy tą samą drogą, którą przyszliśmy z przystanku autobusowego. Przedłużamy jednak spacer deptakiem i dochodzimy do najsłynniejszego zabytku Wilna (chyba), czyli katedry. Budynek dość dziwny. Nie za bardzo przypomina kościół. Mi się on nie do końca spodobał. Ale faktem jest ze 90% kartek pocztowych jest ze zdjęciem tego kościoła. Ponieważ było jeszcze jasno wybraliśmy się zobaczyć wzgórze zamkowe. I tu podobnie. Zamek jak zamek, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Największa atrakcja to chyba widok ze szczytu na miasto. Zamek to był punkt kulminacyjny zwiedzania tego dnia. Idąc na zamek zobaczyłem niedaleko katedry zajebistą knajpkę. Piwko lokalne z małych browarów to zawsze wielka atrakcja. Idziemy. Lokal mały, ukryty wśród kamienic. W środku może ze trzy stoły. Cały bar udekorowany rzędem pip, ciężko było coś wybrać hehe. Zdecydowałem się na jasnego browarka a moja siostra wzięła ichniejszy cydr. Oba trunki bardzo dobre. Zamówiliśmy sobie do tego słynne litewskie pieczone chlebki. Jest to zwykły chleb pokrojony w paski i smażony jak frytki. Podaje się to z dodatkiem sera żółtego i czosnku. Bomba kaloryczna, ale niebo w gębie hehe. Mimo że dalej czułem się najedzony po cepeliach skonsumowałem całą miskę i zamówiłem jeszcze jedną hehe. W tym lokalu też bardzo mi się spodobało to, że sprzedawali piwko na wynos. Za litr na wynos płaciłeś dokładnie tyle samo, co za pół litra w knajpie. Świetny interes tym bardziej, że cena za piwko (litr lub pół) kształtowała się w okolicach 6 zł. Wzięliśmy, więc na wieczór trzy litry. Oczywiście każdy litr inne piwko. Poszliśmy w kierunku hostelu. Dzień był długi, więc na miejscu prysznic, kolacja, piwko i przed 23 postanowiliśmy udać się na spoczynek.

Panorama Wilna

Budynek ratusza

Ostra Brama

Katedra

Zamek w Wilnie

Panorama miasta


Rano wczesna pobudka, bo jedzmy do Troków zboczyć słynny zamek. Miejsce to jest blisko od stolicy. Łatwo dojedzmy busem z głównego dworca autobusowego. Za bilet płaciliśmy jakieś 7 zł. Pogada od rana niespecjalna. Zimno, wieje i niskie chmury. Co to dla nas? Ubraliśmy się lepiej i już koło 11 byliśmy w Trokach. Do zamku z przystanku jest kawałek drogi, ale miasteczko bardzo ładne. Mieścina otoczona z wszystkich stron jeziorami. Bardzo malownicze miejsce. Ale nam zależało żeby zobaczyć główny zabytek, czyli zamek. I ten faktycznie robi duże wmarznie. Świetnie położona warownia. Pokręciliśmy się trochę po okolicy. Wstąpiliśmy też do lokalnej knajpki, bo było zimno okrutnie. Chcieliśmy coś zjeść i się napić. Na rozgrzewkę wziąłem po 50 ml jakiegoś miejscowego specyfiku a do jedzenia zmówiłem Kibiny. Co to takiego? To są pierożki wielkości małej drożdżówki nadziewane różnymi rzeczami i smażone na głębokim tłuszczu. Tak knajpka akurat specjalizowała się w Kibinach z kurczakiem i szpinakiem w środku. Bardzo smaczne, choć jak na warunki litewskie zapłaciliśmy dość dużo. Za dwie sztuki wyszło 10 zł. Normalna cena to połowę z tego. Ale cena wynikała z miejsca położenia knajpki. Z okien był wspaniały widok na zamek. Chwilę udało się zagrzać w knajpce i idziemy dalej.  Znalazłem fajne miejsce. Był to dom, na którym widniała tablica: „W tym domu w roku 1954 nic się nie wydarzyło” hehe. Okolice zamku nadają się doskonale na spacery. Ja wymyśliłem sobie przejście przez las niejako z drugiej strony fortecy, aby zrobić zdjęcie z oddali. Szliśmy pewnie z półtorej godziny przez las i nie udało się znaleźć dogodnego miejsca na fotkę. Dorota już się trochę na mnie wkurzyła, więc gdy zaczęło padać do razu stwierdziłem, że wracamy. Do centrum było daleko. Deszcz lał poważnie. Wszystkie ciuchy nam przemokły. Na szczęście, gdy dotarliśmy na przystanek bus już czkał. Szybko dojechaliśmy na dworzec autobusowy. Z tego miejsca mamy bardzo blisko do hotelu, więc jesteśmy uratowani hehe. Jeszcze wstąpiłem do piekarni po Kibiny, do pobliskiej knajpki po browar na wieczór i uciekłem do hostelu. Na miejscu suszenie wszystkiego, co mieliśmy na sobie. Ponieważ nasze buty nie nadawały się do użycia postanowiliśmy wieczór zostać w hostelu, pić piwko i grać w karty.



Troki

Oryginalne...

Zamek z zewnątrz

Wnętrze zamku

Pałac Tyszkiewiczów

Kolejny dzień, kolejne plany. Rano ruszamy do Kowna. Trzeba było wstać o jakiejś rozsądnej godzinie żeby zdążyć na pociąg. Tych jest sporo, są wygodne, czyste i zadbane. Minusem jest fakt, że są dość drogie. Do Kowna jedzie się jakieś 1,5 godziny a płaci się za tą przyjemność ponad 30 zł. Ale Kowno piękne, więc odwiedzić trzeba. Po drodze same lasy, więc podziwiać nie było, czego ale jechało się przyjemnie. Jakoś przed dziesiątą dojeżdżamy na miejsce. Ponieważ pogoda z rana była kiepska: zimno i zero słońca postanowiliśmy zacząć zwiedzanie od najsłynniejszego muzeum miasta. Muzeum Diabła hehe. Bardzo ciekawe miejsce. Ludzi mało, cena przystępna. Co możemy tam zobaczyć? Oczywiście diabły. A konkretnie przedstawienia szatana w różnych kulturach w postaci obrazów, rzeźb i tak dalej. Mi najbardziej podobała się rzeźba przedstawiająca Hitlera, jako diabła okładanego kijem przez inną rogatą postać: Stalina. Przekomiczne to było hehe. Mimo że muzeum niewielkie to byłem bardzo zadowolony z tej wizyty. Na pewno warto odwiedzić to miejsce. Gdy wyszliśmy z muzeum pogoda zmieniła się na lepsze. Wyszło słońce i zrobiło się cieplej. Idziemy, więc nad rzekę zbaczyć zamek. Zamek jak zamek, ale malowniczo położony. Obok jeszcze fajniejsza atrakcja: zrujnowany kościół. Wygląda na to, że się ludzie zabierają do remontu, ale budynek jest w takim stanie, że pewnie lata miną zanim coś się tu znacznie zmieniać. Tymczasem jednak kościół robi wrażenie swoimi zamurowanymi oknami i poniszczoną fasadą. Obok znajduje się tez niewielki rynek z ratuszem i odchodzi od niego bardzo długa uliczka. Taki ichniejszy deptak. Ponieważ chodziliśmy od rana a było koło 14 postanowiliśmy zrobić przerwę. Udało się znaleźć przyjemną knajpkę z solidnym wyborem Kibinów. Nie mogliśmy ominąć. Oczywiście kibiny w różnych smakach. Skończyło się na tym, że spróbowaliśmy większości hehe. Potem zaistniała potrzeba napicia się piwka. W Kownie nie ma z tym problemu. W mieście jest bardzo dużo knajpek. My znaleźliśmy przyjemne miejsce w bocznej uliczce. Przed knajpą był na zewnątrz stolik. Akurat w słońcu hehe. Zamówiliśmy, więc po piwku i usiedliśmy wygrzewając się. Ja zamówiłem sobie jeszcze jeden browarek. Bardzo mi smakował a jego cena wynosiła 3,5 za pół litra. Fantastycznie. Było już zdrowo po południu, gdy zdecydowaliśmy się ruszyć w drogę powrotną. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze raz do knajpki z Kibinami po prowiant na drogę i udaliśmy się na dworzec. Jakoś koło 17 wsiedliśmy w pociąg do Wilna i przed 19 byliśmy na miejscu. Poszliśmy jeszcze do przydworcowej knajpki na piwko, zamówiliśmy na wynos po litrze i poszliśmy do hostelu. Tam kolacja, piwko i spanie. W hostelu okazało sie, że musimy się przeprowadzić z naszego pokoju, bo przyjechała jakaś zorganizowana grupa i chciała mieć cały pokój. Nie miałem nic przeciwko, bo przeniesiono nas do mniejszego pokoju, z mniejszą ilością współlokatorów i w końcu nie musiałem się wspinać na górę, bo dostałem łóżko na dole.




Ulice Kowna


Muzeum Diabła

Rynek

Zamek w Kownie


Dzień kolejny to już powolne pożegnanie z Wilnem. Mieliśmy czas do południa na wyprowadzkę, więc trochę ociągaliśmy się ze wstawaniem. Ogarnęliśmy dobytek, duże plecaki zostawiliśmy na recepcji a z bagażem podręcznym pomaszerowaliśmy na Cmentarz na Rossie . Jest to miejsce szczególne, bo chyba najbardziej „polskie” z aktualnych zabytków Wilna. Ponoć cmentarz ten jest jeszcze bardziej malowniczy niż Lwowski Łyczaków. Trzeba było przekonać się naocznie. Do tej pory nie mogę jednoznaczni stwierdzić, które miejsce jest ciekawsze. Oba mają ten klimat zadumy. Stare nagrobki, mnóstwo polskich akcentów. Warto się przejść i samemu rozstrzygnąć, który cmentarz zasługuje na miano najciekawszej polskiej nekropolii poza granicami kraju. Pod koniec zwiedzania zaczęło okrutnie padać, więc uciekliśmy z cmentarza i udaliśmy się na piwko do knajpy. Podczas spożycia wyszło słońce i już można było bezproblemowo zwiedzać dalej. Kolejny punkt programu to Kościół św. Anny. Chciałem go zobaczyć, bo ma piękną fasadę. Trudną do sfotografowania niestety. Obok też znajduje się pomnik naszego narodowego wieszcza Adam Mickiewicza. Ale największa atrakcja tego dnia jeszcze przed nami. Otóż zaraz za rzeką znajduje się Republika Užupis, czyli Republika Zarzecza. Ciekawe miejsce, trochę lansiarskie, trochę artystyczne. Była to też dawna dzielnica żydowska, więc ten fakt też odcisnął swoje piętno na tym miejscu. Na pewno jest to jedna z bardziej malowniczych dzielnic Wilna i polecam ją każdemu, kto po zabytkach potrzebuje trochę „inności”. My zrobiliśmy sobie przerwę w jednej z knajpek gdzie wypiliśmy likier  „999”. Wiedziałem, że ten specyfik jest słynny na Litwie i że trzeba go do Polski przywieźć. Jest go jednak kilka rodzajów i nie wiedziałem, który jest najlepszy, postanowiłem, więc nieco popróbować. Okazał się to dobrym pomysłem, bo „czerwony” i „żółty”(chodzi o kolor butelki) nie są najlepsze za to ten ziołowy w brązowej flaszce jest znakomity. Przypomina Jagermeistra, którego jestem wielkim fanem. Ponieważ było już sporo po południu wróciliśmy do hostelu po nasze rzeczy i wpadliśmy na pizze do knajpy koło dworca. Mieliśmy jeszcze sporo czasu do busa, więc ruszyliśmy na stare miasto. Tam wypiliśmy jeszcze po piwku w knajpie koło katedry i poszliśmy robić nocne zdjęcia Wilna z tarasu widokowego na zamku. Potem spacerowym krokiem udaliśmy się na przystanek. Podobnie jak w pierwszą stronę busa tak niefortunnie zarezerwowałem, że musieliśmy iść pod CH Panorama, ale nic się nie stało, bo czasu mieliśmy sporo. Gdy dotarliśmy na miejsce był czas żeby zrobić jeszcze zakupy do Polski (w tym likier „999”) i akurat byliśmy na miejscu, gdy nasz Simple Expres do Warszawy (a docelowo do Berlina) podjechał na miejsce.




Cmentarz na Rossie



Republika Zarzecza 

Ponik Mickiewicza 

Kościół św. Anny

Nocna panorama Wilna

Droga do domu miała być spokojna jednak gdzieś w środku nocy obudziła wszystkich potężny hałas i nagłe hamowanie. Okazało się ze zaraz przed polską granicą staranowaliśmy sarnę. Sytuacja nie była wesoła, bo okazało się, że możemy nigdzie nie pojechać. Przyjechała policja na oględziny. Sarna stłukła przednią lampę a z jedną nie pozwolą nam jechać. Poprowadzono, więc negocjacje dotyczące wkręcenia nowej żarówki i ruszenia dalej. W między czasie znajdujący się na pokładzie Japończycy robili siebie zdjęcia z rozwalonym przodem autokaru. Dobrze, że sarna uciekła, bo by sobie pewnie z nim też zdjęcia robili hehe.  Dziwna nacja hehe. Jakieś dwie godziny stania i w końcu ruszamy. Przez ten postój cały plan wyjazdu uległ zmianie. Na szczecie jakoś dotarliśmy do Warszawy. W stolicy jeszcze Polski Bus i już tak jakby jesteśmy w domu…
Czy warto się wybrać do Wilna? Oczywiście, że warto, choć nie jest to miasto na długi pobyt. Można je zwiedzić w jeden dzień. Podobnie jak Kowno. Tylko, że Kowno jest znacznie tańsze i według mnie bardziej malownicze. Jakbym miał się drugi raz wybrać w się w te rejony to polecałbym obrać sobie za bazę wypadową Kowno. Ma tanie noclegi i dużo tańsze restauracje. Wilno jakoś nie zrobiło na mnie piorunującego wrażenia. Ciekawe, historyczne miasto, ale jakieś takie mało szałowe. Spaceruje się przyjemnie, ale nie ma tam chyba ani jednego zabytku, który wzbudziłby mój zachwyt. W Kownie za to mamy rewelacyjnie położony zamek. On zrobił na mnie duże wrażenie i bardzo mi się spodobał. No i to muzeum diabła: obowiązkowo trzeba odwiedzić. Co do jedzenia to te Kibiny was wyżywią po taniości. Koncernowego piwa radzę nie dotykać. Jest niedobre. Radzę szukać knajp z piwkiem z małych browarów. Sporo jest takich miejsc zarówno w Wilnie jak i Kownie. A i zamek w Trokach też polecam, ale obyście mieli lepszą pogodę niż my...

Galeria zdjęć z Litwy