wtorek, 25 czerwca 2019

Białoruś: Grodno i Mińsk bez wizy


Okropnie denerwowało mnie to, że jeden z najbliższych sąsiadów Polski nadal jest białą plamą na mapie moich podróży. Nie żebym wcześniej nie próbował się wybrać na Białoruś. Próbowałem, ale dwa razy nie dostałem wizy. Przyczyna pozostaje dla mnie tajemnicą, niemniej jednak Białoruś omijałem. Potem pojawiła się opcja wjazdu do pewnego wydzielonego obszaru Puszczy Białowieskiej. To za mało. Gdy obszar ten powiększono do Grodna, też nie byłem przekonany, bo chciałem zobaczyć Mińsk. Potem pojawiła się opcja, że przy bezpośrednimi locie do Mińska, oraz powrocie samolotem, nie trzeba wizy na pobyt do 5 dni. Już byłem skłonny wybrać się w ten sposób, wahałem się jednak, bo to koszt 100 – 120 euro za loty w obie strony z Warszawy to dość sporo… Aż w końcu pojawiła się informacja o Drugich Europejskich Igrzyskach organizowanych właśnie na terytorium Białorusi. Sport mnie nie interesuje w formie, w której polega to na siedzeniu na czterech literach i oglądaniu jakiś tam zmagań ludzi, których nawet nie znam. Aczkolwiek, stałem się posiadaczem biletów na łucznictwo. Dlaczego to takie ważne? Otóż ceny biletów na wydążenia sportowe związane z tymi mistrzostwami zaczynały się od 7 zł. Okazując taki bilet na granicy nie potrzebowaliśmy wizy na okres od 10 czerwca do 10 lipca 2019. Super sprawa.  Bilet na zawody miałem kupiony dużo wcześniej i dałem za niego aż 12 zł hehe. Tych za 7 już nie znalazłem. W każdym razie, gdy okazało się, że mam wolne, dokupiłem bilety na pociąg Kraków – Grodno – Kraków (2x21 euro) i można było jechać.



Podróż zacząłem w poniedziałek po pracy. Pojechałem do Krakowa, tam zanocowałem i przed 4 rano ruszyłem na pociąg. Odjazd o 4.03 z dworca głównego. Czas przejazdu: około 9 godzin.  Podróż minęła przyjemne, większość drogi Kraków - Warszawa spałem, potem trochę podziwiałem widoki i też spałem. Jak to wygląda na granicy? Po polskiej stronie do pociągu wchodzą celnicy i straż graniczna, sprawdzają dokumenty i tak dalej. W tą stronę luzik, bo raczej na Białoruś nikt ani papierosów, ani alkoholu nie przemyca. Po polskiej kontroli pociąg rusza ze stacji Kuźnica Białostocka, przekracza granicę i zaraz za nią wkraczają do pociągu służby Białoruskie. W pociągu tylko wstępne sprawdzanie dokumentów. Zamiast wizy czy też pozwolenia na wjazd do strefy przygranicznej, pokazuje mój bilet na łucznictwo i nie ma dalszych pytań. W Grodnie wygląda to ciekawie: pociąg wjeżdża na pierwszy peron, który jest odcięty od reszty dworca metalowymi płotami. Wychodzimy z pociągu i idziemy do budynku i to w nim przechodzimy odprawę paszportową. Tu też bez problemów: pokazuje mój bilet i dostaje pieczątkę. Nikt mnie o nic nie pyta… Ok. Jest godzina 14.45 czasu ichniejszego. Mam prawie 9 godzin na zwiedzanie miasta. Najpierw kieruje kroki do informacji turystycznej po mapkę, potem do banku wymienić pieniądze. Przyznam szczerze, że nie zauważyłem na Białorusi instytucji kantoru. Chyba tylko w bankach można wymieniać. W Grodnie wymienicie spokojnie złotówki, więc nie ma sensu wymieniać wcześniej na inną walutę. Wszedłem na ulicę Elizy Orzeszkowej i poszedłem w kierunku głównego placu. Najpierw znalazłem muzeum Pani, od której ulica, wzięła swoją nazwę. Nie lubię takich muzeów, więc obejrzałem domek z zewnątrz i byłem zupełnie usatysfakcjonowany. 


Muzeum Elizy Orzeszkowej

Potem przeszedłem się parkiem trafiając ostatecznie na Plac Lenina, oczywiście z pomnikiem. To jest zawsze bardzo dziwne doświadczanie, zobaczyć relikt z tej minionej epoki. Minionej oczywiście nie w każdym kraju… Potem skręciłem w Ulicę Sowietów. 



Upał był srogi, więc stwierdziłem, że czas najwyższy spróbować miejscowego piwa. Aliwaryja trafiło mi się, jako pierwsze. Całkiem fajne, choć w taki upał to większość piw smakuje. W każdym razie: podziałało, tak jak miało podziałać. Wypiłem bez obrzydzenia. 


 Na zdrowie!

Potem poszedłem dalej i dotarłem do Placu Sowieckiego. Całkiem ładnie to miasto wyglądało, ale szału nie stwierdziłem. W cieniu budynków przemieszczałem się dalej aż doszedłem do Pomnika – Czołgu. Tu kilka fotek. Zaraz obok ciekawy budynek Teatru Dramatycznego. Klasyczny przykład architektury brutalistycznej. Okrążyłem sobie tego „potworka” i poszedłem zobaczyć dwa zamki. 

 Pomnik - czołg


 Teatr Dramatyczny

Zamek nowy: lipa. Bardziej jakiś pałac… Słabe to było strasznie. Zamek Stary. Podobnie. Nie wiem, co oni tam do końca robią, zamek wygląda jak w budowie. Czy go odnawiają, dobudowują, przebudowują… ? Nie mam pojęcia. Ale na ten moment wygląda to źle… Jednak mimo remontu, można zamek zwiedzać. Nie maiłem ochoty, ale chłodek w środku mnie przekonał. Zapłaciłem 6,40 rubli, czyli jakieś 13 zł… Sporo… Co w środku? Nic ciekawego. Przynajmniej dla mnie. Klasyczne eksponaty z muzeów historycznych, miecze zbroje, dokumenty. Fajne, że pokazali to chronologicznie. Nie pomija się też faktu, że Grodno leżało kiedyś w granicach Polski i jest sporo ciekawych pamiątek z tego okresu. Dodatkowo mamy czasową ekspozycję entomologiczną. Może być. Choć 13 zł to mi się wydaje trochę za dużo, jak za takie muzeum. Nie zmienia to faktu, że mogłem się nieco ochłodzić. Spokojnym krokiem wymaszerowałem z zamku i poszedłem na kolejne piwo. Tym razem ciemne. 



 Zamek Nowy





Przykłady tego, co można zobaczyć w muzeum.

Zasiadłem w lokalu na Placu Sowietów i zamówiłem Aliwaryja, ale tym razem właśnie ciemnego. Było to coś w rodzaju ciemnego lagera. Nic ponadto. Ja lubię ciemne lagery, a ten wcale nie był taki zły, jakby się można było tego spodziewać. Potem znowu włóczyłem się po ulicach, tym razem bocznych. Niby fajne to Grodno, ale kompletnie nic nie zrobiło tam na mnie wrażenia. Ot miasto. Miasto, jakich wiele. Koło 19 stwierdziłem, że pora coś zjeść, trafiłem na knajpę Magnolia. Zamówiłem coś w rodzaju kiełbasek z surówką i frytkami. Całkiem ok. No i oczywiście kolejne piwa. Wyboru wielkiego nie ma. Więc wziąłem i ciemne i jasne. 


 Posiłek i piwo 
 
Potem poszedłem do sklepu, dokupiłem jeszcze jedno i poszedłem na plaże. To miejsce mi się podobało. Wydzielony kawałek brzegu nad rzeką Niemen służy mieszkańcom Grodna za plażę miejską. Było już dość późno, kiedy tam dotarłem, więc trochę się już wyludniało. Wypiłem, więc piwko i poszedłem w kierunku dworca, bo godzina odjazdu mojego pociągu do Mińska zbliżała się nieubłaganie. Szybko udało mi się zameldować w wagonie. Okazało się, że temperatura w nim panująca przekracza 30 stopni. Sauna nie do wytrzymania. I jeszcze się okno nie otwiera… To będzie ciężka noc…

 Piwko nad Niemnem 


Dworzec kolejowy w Grodnie

I była… Normalnie bym się wyspał, ale był taki upał, że dosłownie cały czas byłem spocony. Sauna za darmo hehe. Wszedłem z dworca i poszedłem do pierwszej knajpy otwartej o tej porze i zjadłem niewielkie śniadanie popite pewnie litem coli i litrem wody. To poprawiło moje morale. Powoli postanowiłem maszerować przed siebie. W hostelu mogłem się zameldować dopiero po 14 i taki też miałem plan, spacerować właśnie do tej pory. W linii prostej do hostelu było niecałe 5 km, ale ja wybrałem drogę bardziej na około. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że w Mińsku jest strasznie dużo parków. Nie spodziewałem się, że to miasto będzie tak zielone. Oczywiście toporne betonowe konstrukcje też są. Ale jest też naprawdę dużo tej zieleni i bardzo przyjemnie się po Mińsku wędruje, bo co chwilę można spocząć na ławce w cieniu jakiegoś drzewa. 




 Poranek w Mińsku 

Doszedłem sobie do budynku cyrku. Dość charakterystyczna budowla na dla krajów postsowieckich. Potem skręciłem w lewo i przez Park Janki Kupały doszedłem do zabetonowanej rzeki Świsłocz. Potem poszedłem zobaczyć Teatr Wielki, a następnie Pomnik Synów Ojczyzny, znajdujący się na małej wyspie. Bardzo fajne miejsce. Przysiadłem tam na dłużej, bo upał lał się z nieba, mimo że godzina była raczej wczesna. Potem przeszedłem na Skwer Starościńska Słoboda i tam zrobiłem sobie kolejną przerwę nawadniającą. 


 Stały Cyrk

 Park Janki Kupały

 Rzeka Świsłocz


 Teatr Wielki

 Pomnik Synów Ojczyzny

Z tego miejsca już jest niedaleko do Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W sumie nie miałem planów na zwiedzanie tego muzeum tego dnia, ale przyjemna klimatyzacja w środku przekonała mnie . Wstęp 9 rubli. Czy warto? Dla mnie: jak najbardziej. Historia bardzo ładnie opowiedzenia. Mnóstwo pamiątek, świetne makiety. Sporo metalowych gratów, ku mojej wielkiej radość. Oczywiście muzeum to opowiada nieco inna wersję historii niż ta, którą znamy z polskich podręczników, aczkolwiek myślę, że i z tą wersją warto się zapoznać. Nie spieszyłem się z wychodzeniem z tego muzeum. Było tam naprawdę bardzo przyjemnie chłodno. Ale w końcu trzeba było ruszać. Pokręciłem się jeszcze po parku otaczającym muzeum. Fajnie wygląda pomnik Miasta- Bohatera. Pora ruszać w kierunku hostelu. 










 Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej


 Pomnik Miasta- Bohatera

Miałem jeszcze z 3 km, a w słońcu to chyba było ze 40 stopni. Po drodze zaliczyłem jeszcze supermarket i w zasadzie punktualnie o 14 zameldowałem się w hostelu. Muszę polecić Flatcom Hostel. Może lokalizacja nie za dobra, ale do metra macie jakieś 500 m. Sklep zaraz obok. Czysto, miło, ale na recepcji nikt po angielsku nie rozmawia. Wziąłem sobie coś w rodzaju pudła. Niby śpi się w dormie, ale mamy własną kabinę, w której da się w sumie tylko leżeć, stwierdziłem, że dopłacę kilka złotych, bo dziś to się muszę wyspać. Za te wcześniejsze noce i na zapas. Zaraz po zameldowaniu pobiegłem pod prysznic. Trudno wytrzymać w takim upale… Strasznie mi się nie chciało nigdzie ruszać. Najchętniej to bym wypił 4 piwa i zasnął snem sprawiedliwym. Ale jestem w Mińsku tylko dwa dni. Tak nie może być. Ogarnąłem się wiec, przepakowałem i ruszyłem na metro. Dojechałem sobie do stacji Nemiga skąd przespacerowałem się pod Pomnik Zwycięstwa. Zanim jednak do niego dotarłem wpiłem całkiem fajne piwko pszeniczne. Nie jestem  fanem pszeniczniaków, ale tym razem mi smakowało. Zapewne przez pogodę. Do pomnika doszedłem już, więc odpowiednio nawodniony. 


 Pomnik Zwycięstwa

Zaraz obok pomnika jest tak zwany Zielony Domek, w którym był pierwszy kongres Rosyjskiej Partii Socjaldemokratycznej. Można sobie zwiedzić ten domek, nawet maiłem taki pomysł, ale okazało się, że już jest nie czynne. Nie miałem żalu. Poszedłem, więc dalej. 



 "Zielony Domek"

Kolejny punkt to Muzeum Browaru Alivaria. Na piechotę z zielonego domku, to jakieś 10 minut. Wszedłem do środka i co zobaczyłem? Coś w rodzaju pubu, ze sporą ilością zdjęć i pamiątek na ścianach. Przygotowane na stołach zestawy degustacyjne słodów. Cóż… Pewnie i bym się skusił, ale zupełnie mnie to nie przekonało. Kolejne muzeum, w którym wmawia się ludziom, że zwykły koncerniak (Alivaria należy do Carlsberga) ma jakieś wyjątkowe walory organoleptyczne. No nie ma… Przyglądałem się chwilę wnętrzom, zrobiłem kila fotek i wyszedłem. Jeśli ktoś nigdy nie był w takim miejscu może sobie zwiedzić dokładniej. Jeśli ktoś był, choć w muzeum w Tychach czy w Żywcu, to spokojnie może sobie odpuścić to miejsce i napić się piwa Alivaria w jakimś innym lokalu. 




 Muzeum Browaru Alivaria

Było już koło 19. Padałem z nóg. Postanowiłem, że wracam… Wpadłem na metro, dojechałem pod hostel, zrobiłem zakupy. W hostelu zjadłem, napiłem się i padłem… Przespałem pewnie z 11 godzin. 


Wstałem koło 9, poszedłem po śniadaniowe zakupy, wziąłem dwa zimne prysznice i pora była ruszać w drogę. Wydawało mi się, że jest nieco chłodniej niż dnia poprzedniego. Na dziś był pan następujący: Muzeum Awiacji. Żeby się tam dostać, trzeba przejechać się metrem na drugi koniec miasta, a następnie zamienić metro na autobus. Ze stacji Маскоўская (Maskouskaja) przechodzimy jakieś 100 m i trafiamy na przystanek. Najlepiej złapać autobus numer 113. Bilety kosztują 60 kopiejek i kupimy je w kioskach. Ponoć kierowy ich nie sprzedają, więc radzę zaopatrzyć się w więcej. A i zapomniałem. Metro w Mińsku jest na żetony. Taki żeton kosztuje 65 kopiejek i kupimy go w kasach przy wejściach do stacji metra. Metro działa super. Są dwie linie, ale trzecia się buduje. Na ten moment to jednak wystarcza, by dojechać w większość ciekawych miejsc Mińska. Co do autobusu. Ja wsiadłem w 115. To nie był najlepszy pomysł… Okazało się, że ten autobus, co prawda jedzie w dobrym kierunku, ale niestety nie zatrzymuje się za często. Dojechałem, więc do miejscowości Borowlany już poza granicami Mińska i musiałem się wracać. Dlatego pamiętajcie: autobus 113 a nie 115. Gdy wysiadłem z autobusu, wypatrzyłem supermarket. Nie mogłem przegapić takiej okazji. Kupiłem zimne piwko, które wypiłem na murku koło muzeum. Wstęp do muzeum 9 rubli. 18 zł… Dość sporo… Generalnie ceny instytucji muzealnych na Białorusi są dość wysokie. Zastanawiałem się, z czego to może wynikać… Pora na Muzeum Awiacji. Zostawiłem sobie plecak u sympatycznej pani w kasie. Eksponaty, no może poza kilkoma, są dość powszechne. Fajne jest jednak to, że do kilku maszyn można wejść. Np. do śmigłowca Mi 24 czy do samolotu AN – 2. Z tego, co widziałem w necie, to kiedyś tych maszyn było pootwieranych trochę więcej. Jest też fajna ekspozycja dotycząca lotów w kosmos. Z ciekawszych eksponatów to pasuje wymienić : Jak-28PP, MiG-25PU, to co zostało po rozbitym Ił-2, ogromny śmigłowiec Mi-26, treningowa katapulta, czy drabinka dzięki której możemy zajrzeć do kabiny Su-27. Ciekawostką jest też eksperymentalny samolot z okrągłym skrzydłem. Zasadniczo muzeum naprawdę ciekawe. Czułem, że było, po co się tu fatygować. Zeszło mi tam około 2 godzin, zabrałem plecak i poszedłem po kolejne piwo, które wpiłem za przystankiem. 







 Muzeum Awiacji

Postanowiłem czekać na powrotny autobus, ale nie miałem biletu. Zagaduje, więc do jakiegoś młodego koleżki i pytam czy kupie bilet u kierowcy. On mówi, że raczej nie będzie miał, ale on mi da. Musiałem mu wcisnąć prawie na siłę te 60 kopiejek, bo nie chciał wziąć. Mili ludzie. Przyjeżdża autobus, wsiadam i jadę ponownie na stację Maskouskaja, skąd zamierzam przejść z buta pod Bibliotekę Narodową Białorusi. W tym futurystycznym budynku znajduje się ponoć największy zbiór książek rosyjskojęzycznych na świecie… Muszę przyznać: budynek ciekawy, ale nie zrobił na mnie jakiegoś piorunującego wrażenia. Można sobie wyjechać na dach, żeby podziwiać panoramę Mińska, ale ja nie wyjechałem, bo musiałem uciekać przed burzą. Okropna ulewa się rozpętała. Schowałem się w centrum handlowym. A zupełnie bym zapomniał: zaraz obok Biblioteki jest coś, co faktycznie mi się spodobało. Wielkie osiedle betonowych bloków, których boki pokryte są zajebistymi muralami. Oczywiście w wiadomym stylu hehe. W centrum handlowym złapałem neta. Nie chciało mi się już łazić, a do powrotnego pociągu do Grodna mam jeszcze 5 godzin. Wpadłem na pomysł, że wybiorę się do kina. 



 Biblioteka Narodowa Białorusi



 Tego typu architektura znacznie bardziej przypada mi do gustu.

Ponieważ 95% filmów na Białorusi (i chyba w Rosji też) na ruski dubbing trzeba było wybrać coś nieskomplikowanego. Okazało się, że kilka przystanków metra dalej za godzinę grają nowych X –Men ‘ów. Brzmi to jak dobry plan. Zbieram się z centrum, wpadam w metro i lecę do kina. Po drodze jeszcze zaopatruje się w piwo i drożdżówki. Kupuje bilet i idę na seans. Przyznam szczerze, że było to zajebiście zabawne doświadczenie. Po kinie, ruszam już w kierunku Wrót Mińska i dworca kolejowego. Posilam się jeszcze w KFC, popijam burgera litrem koli, robię ostatnie zakupy i lecę na peron. Dworzec robi ważnie. Gdy przejeżdżałem z rana do Mińska, nie miałem głowy do tego, żeby się rozglądać na boki. Teraz faktycznie sobie trochę pozwiedzałem… Naprawdę monumentalna budowla. Dokładnie o 23.15 ruszam w drogę powrotną. Tym razem w pociągu jest znacznie chłodniej. Da się żyć, da się wyspać. Choć pobudka jest dość wczesna, bo o 5.30… Na stację w Grodnie wjeżdżamy punktualnie o 6.40. PKP powinno się uczyć od kolei ze wschodu jak układać rozkłady jazdy. Kolej na wschodzi się nie spóźnia. Jak to jest możliwe? Prosta sprawa. Pociąg ma na każdej stacji długie przerwy. Praktycznie każde opóźnienie można w ten sposób zniwelować i sprawić, że składy będą kursować punktualnie. Już nie wspomnę o tym, że można sobie podczas takiej przerwy wyskoczyć po browarka, czy jedzenie. To jest super. W Polsce jeszcze nikt na to nie wpadł… Może kiedyś… 

W Grodnie jest zdecydowanie chłodniej. Mam wrażanie, że nie dawno padał deszcz. Mam fantastyczny plan: idę się wykąpać nad Niemen. Stwierdziłem, że rano nikogo nie będzie na tej plaży i się spokojnie umyje przebiorę i ograne. Miałem już trochę dość swojego zapachu hehe. Na plaży faktycznie, nie ma żywej duszy. Mało tego, jest nawet prysznic. Po kąpieli od razu poczułem się świetnie. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc postanowiłem sobie troszkę poleżeć na plaży. Niestety, po chwili nad moją głową zawisła solidna chmura i zaczęło lać. Dobrze, że było się gdzie schować. Wpadłem pod jakaś budkę przypominająca przystanek i przeczekałem tam z 40 minut ulewy. Teraz to się nie bardzo da na plaży poleżeć. Trudno, koniec odpoczynku, idę zwiedzać. Poszedłem sobie wzdłuż rzeki. Nad sobą na skarpie maiłem oba zamki zwiedzone 3 dni temu. Wypatrzyłem jednak fajnie położony kościołek. A w zasadzie cerkiew o nazwie Kołoża z XIII wieku. Inna jej nazwa to: Cerkiew Świętych Borysa i Gleba. Cerkiew miała świetnie zrobiony mur. Zdobiło go coś w rodzaju ceramiki… Pomysłowe. Wnętrze też całkiem ładne. Oczywiście trafiłem tam też na polską wycieczkę… 


 Cerkiew Świętych Borysa i Gleba

Obok Cerkwi mamy fajny park, po którym się przespacerowałem, a następnie skierowałem się do centrum. Wyszedłem zaraz przy centralnym palcu. Stwierdziłem, że czas coś zjeść. Zrobiłem zakupy w sklepie, złapałem miejskiego neta. Sprawdziłem sobie muzeum więziennictwa… Chciałem tam iść, ale nie ma opcji na zwiedzanie indywidualne,. Tylko w grupach, po uprzednim umówieniu się… Słabo… 

 Park na Kołoży

Stwierdziłem, więc że czas do odjazdu pociągu będzie umilać mi spacer i piwo. Piwo już miałem, na spacer wybrałem się do „doliny szwajcarskiej”. Co to takiego? A taki park. Ze Szwajcarią to ma tyle wspólnego, co nic, ale tak sobie nazwali ścieżkę na dnie jakiegoś małego wąwozu. Wyglądało mi na to, że jest to jedna z większych imprezowni Grodna. Syf był tam niemiłosierny. Butelki, papiery, szkło walały się pod nogami i wszędzie waliło moczem… Jakby to uprzątnąć, to było y naprawdę fajnie miejsce. Jakoś z tego wąwozu trafiłem do Parku Zhilibera. Też bardzo przyjemne miejsce. A potem to w zasadzie knajpka, frytki, dwa piwa i idę na pociąg. Odjazd było o 15.40. Zasadniczo wygląda to tak, że wchodzimy na dworzec i to na dworcu mamy odprawę paszportową. Potem czekamy. Mamy też sklep bezcłowy hehe. Najgorsze było to, że było tam maksymalnie duszno. Pociąg z Polski oczywiście się musiał spóźnić. Godzinę… Zanim ludzi z Polski się odprawili, zamian urzędnicy sprawdzili pociąg, minęła kolejna godzina… A my dalej w tym skwarze… Już się ludziom podnosiło ciśnienie… Na szczęście jakoś po 16 wpuścili nas do pociągu i praktyczne od razu ruszyliśmy. Białoruską odprawę mamy z głowy. Teraz ta gorsza… Polska. Dlaczego gorsza? A Bo Białorusini mają w dupie, co się wywozi z Białorusi i ile tego będzie. To Polacy się martwią o to, żeby nie zalały ich papierosy i alkohol. Akurat zauważyłem że na cenach alkoholu nie ma jakieś wielkiej różnicy. Co prawda kupimy wódkę za 5-6 rubli, ale nie za dobrą. Za to papierosy tanie jak barszcz. Wiadomo, zależy jakie, ale już za 2 zł coś sobie kupimy. W pociągu od momentu ruszenia zamieszanie. Trzech prowodyrów przemytu przykleja fajki po całym pociągu. Jeden zawodnik odkręca ściany w kiblu. Klasyka… Dojeżdżamy na granicę, Wchodzą strażnicy graniczni i celnicy. No i się zaczyna… Sporo im tych fajek udaje się znaleźć. Myślałem, że wszystkie… W czasie kontroli można sobie zostać w pociągu, można sobie poczekać na zewnątrz. Ja jednak, mimo gorąca, czekałem w środku, bo byłem ciekawy tej operacji. Było trochę rozkręcania i ostatecznie celnicy wszyli z pociągu z całkiem pokaźnym workiem papierosów. Gdy skończyli wszyscy wracają do pociągu, skład rusza i ponownie zaczyna się odkręcanie i odlepianie. Straty są jednak niewielkie, bo panowie przemytnicy wyglądają na bardzo zadowolonych z siebie. Ekipa wraz z kontrabandą, podobnie jak 90% wszystkich ludzi w pociągu wysiada w Białymstoku… Ja jadę dalej, przede mną jeszcze kilkanaście godzin do Krakowa, a potem jeszcze bus do Rzeszowa… W domu byłem zaraz po 5 rano. Padnięty, ale zajebiście zadowolony z wyjazdu.

Podsumowanie i osobiste refleksje. 
Bardzo się cieszę, że udało mi się w końcu pojechać na Białoruś. Dzięki temu wyjazdowi popatrzyłem na ten kraj zupełnie inaczej. W Polsce cały czas jesteśmy bombardowani informacjami, jaki to jest reżimowy kraj. Jaka tam jest nędza i bieda…  Jakim ten Łukaszenka jest tyranem… Dzięki takim informacjom Białoruś jawi się w naszych głowach jako kraj podobny do Korei Północnej. W reżim nie wnikam… Jest. Ale kraj wygląda zupełnie normalnie. Ludzie są zupełnie normalni. Dla mnie najwęższym szokiem był jednak Mińsk. Miasto, które w wyobraźni porównywałem do betonowego Kiszyniowa. O dziwo, dostałem przyjemne zielone miasto z ogromna ilością parków, skwerów, deptaków…
Mimo że cenowo chyba Ukraina wypada nieco lepiej, to na Białoruś również warto pojechać. Zobaczyć ten kraj i ocenić samemu. Ja planuje tam wrócić. Tylko bardziej na prowincję i najlepiej z rowerem. Może kiedyś…

Koszty wyjazdu wyglądały tak:
Bilet Kraków - Grodno w jedną stronę to koszt 21 euro.
Bilet Grodno – Mińsk w jedną stronę to wydatek 21 zł (najniższą klasą). Bilety kupimy przez internet!
Za nocleg w Mińsku płaciłem 10 dolarów.
Tak zwanego kieszonkowego wydałem 60 euro. W tym opłata za nocleg.
Na zakupy do Polski wydałem coś ponad 10 euro: wódka, piwo, papierosy.