Ostatnimi czasy nieco zmieniła się sytuacja w moim życiu.
Próbuje się odnaleźć w pracy na etacie. Dla mnie limitowany urlop i takie tam,
to coś nowego. Oczywiście wszystko ma swoje plusy, ale ma też minusy. Ale na
plusach postanowiłem się skupić. Poprzednie lata w miesiącach maj – wrzesień
praktycznie cały czas pracowałem i nie miałem czasu (a czasem ani czasu, ani siły)
na jakiekolwiek wycieczki. Tym razem jest inaczej. Czasu mam sporo, dzięki czemu
mogę jeździć na rowerze bardzo często. Nie są to (i już pewnie nie będą)
miesięczne wyjazdy po Europie, ale krótsze wypady na kilka dni. I taki właśnie
wypad zorganizowałem sobie tuż przed długim weekendem. Na Podkarpaciu mam sporo
miejsc, które chciałem odwiedzić. Kiedyś były inne priorytety wyjazdowe, teraz
są inne, więc w końcu jest szansa na zwiedzenie mojej najbliższej okolicy. I w
dwa dni można sporo zobaczyć, więc postanowiłem nie marnować pięknej pogody
tylko ruszyć na dwudniową wycieczkę zielonym szlakiem fortecznym wokół
Przemyśla.
Jak nie trudno się domyślić plan taki miałem już ułożony w
głowie do kilku lat. Ale jak wspomniałem wcześniej: miałem inne priorytety. W
poniedziałek wieczorem zakończyłem pracę, wpadłem do domu, szybko się spakowałem
i wczesnym rankiem dnia następnego udałem się na dworzec PKP. Lubię jeździć pociągami,
ale PKP mnie denerwuje niemiłosiernie. Po raz kolejny podniesiono cenę biletu
za rower… W Rzeszowskim dworcu denerwuje
mnie też to, że nie ma podjazdów na schodach, nie ma wind, ani niczego, co
ułatwiłoby wnoszenie i wynoszenie roweru z peronów. Ja to jeszcze sobie jakoś
poradzę, ale matka z dzieckiem w wózku albo niepełnosprawny… Nie szans. Może
ktoś powinien o tym pomyśleć. Pociąg to była ruina, ale ja lubię te składy EZT,
bo mają one swój urok mimo lat spędzonych w służbie PKP. Jazda do Przemyśla
minęła szybko, próbował do mnie zagadywać gościu, który do samego ran raczył
się tatrą pils, ale założyłem słuchawki, bo nie chciało mi się słuchać tego, co
miał do powiedzenia. W Przemyślu wysiadam o 9.07. Wsiadam na rower i kieruje
się na trasę biegnącą brzegiem Sanu. Tam trafiam na pierwszy bunkier, a potem
na kolejne. Żeby nie mylić tematów. Przemyśl to było strategiczne miasto w obu
wojnach. Nazywano je bramą Karpat. I teraz, żeby to wszystko usystematyzować: Przemyśl
otaczają umocnienia z obu wojen światowych. Z pierwszej wojny są forty twierdzy
Przemyśl skupione w dwóch kręgach. Krąg wewnętrzny to zdecydowanie mniejsze konstrukcje,
znajdujące się bezpośrednio w granicach miasta Przemyśla. Niewiele z nich
zostało, ale można napotkać kilka miejsc, w których znajdziemy pozostałości
tych budowli. Jednak Twierdza Przemyśl z I Wojny Światowej to przede wszystkim
zewnętrzny krąg umocnień i jeśli wdzieliście w Internecie jakieś zdjęcia twierdzy,
to zapewne z tego kręgu. I forteczna trasa rowerowa wyznaczona jest właśnie tym
zewnętrznym kręgiem, gdyż forty, które go tworzą są najbardziej imponujące.
Teraz przejdźmy do II Wojny Światowej. Przemyśl w tym czasie również był
miastem istotnym strategicznie, ponieważ na Sanie wyznaczono granicę między Niemacani
a Sowiecką Rosją po ataku na Polskę w 1939 roku. Skutkiem czego po jednej
stronie rzeki San stacjonowali Niemcy a po drugiej Rosjanie. Tą granicę trzeba
było jakoś zabezpieczyć, więc wybudowano tak zwaną linię Mołotowa. Ta linia umocnień
na granicy między dwoma mocarstwami biegła mniej więcej od Przemyśla (zaczynała
się trochę bardziej na południu) aż po Bałtyk. I sporo tych bunkrów ocalało w
Przemyślu do naszych czasów. Więc żeby było
jasne: jak będę pisał o forcie to znaczy, że mam na myśli pozostałości po I
Wojnie Światowej, a jak będę pisał o bunkrze to chodzi mi o relikty II Wojny
Światowej. Więc na pierwsze takie bunkry natknąłem się już przy granicy miasta.
Jeden koło galerii handlowej, kolejne dwa w okolicach ogródków działkowych. Jeden punkt szczególnie mnie zainteresował,
bo w jednym miejscu skupione było umocnienia z obu wojen. Przemieszczając się nieco dalej na wschód chciałem
jeszcze zobaczyć dwa bunkry, ale niestety okazało się, że znajdują się one na
terenie oczyszczalni ścieków. Jeden, naprawdę imponujący i dobrze zachowany
udało mi się zobaczyć przez płot, do drugiego się nie dostałem. Gdy
definitywnie opuściłem miasto Przemyśl, zacząłem jechać w kierunku Medyki tylko
po to, żeby z głównej drogi odbić w prawo i skierować się na wieś Siedliska.
Bunkry z II Wojny Światowej w Przemyślu
Przed Siedliskami zjeżdżam jednak w lewo w pozbawioną asfaltu drogę, żeby
zobaczyć pierwszy fort, a tak naprawdę to ostatni, bo noszący numer XV fort
„Borek”. Bardzo fajny, łatwo tam trafić, wszędzie są oznaczenia szlaku i
tabliczki informacyjne. Widać, że fort jest taką wizytówką całej trasy. Sporo
informacji na tablicach, trawa wykoszona, ładnie zrobiony punkt widokowy i
chyba najciekawsze: pozostałości po osłonie wieży strzelniczej.
Fort XV „Borek”
Z Fortu „Borek”
droga wiedzie chwilę polami, potem asfaltem, a potem znowu polną drogą do fortu
numer I czyli Salis-Soglio. Wielu twierdzi, że to najciekawszy fort. No i może
coś w tym jest. Ogromne ruiny, rozrzucone po wielkim obszarze można penetrować
do woli. Włazić w korytarze i z pozoru niedostępne pomieszczenia. Można
zobaczyć kuchnię czy toalety. Wszystkie pomieszczenia są opisane. Ja spędziłem
tam ponad dwie godziny, a i tak nie zwiedziłem połowy pomieszczeń i zakamarków.
Naprawdę świetny fort, ale chyba też i najczęściej odwiedzany. To był jedyny
fort, w którym spotkałem turystę hehe. Postanowiłem też chwilę się tu
zrelaksować, wypiłem sobie piwko i zjadłem wczesny obiad. Pora ruszać dalej.
Jeśli ktoś jest zainteresowany również tematyką przyrodniczą, to po drodze do fortu
jest ciekawy rezerwat „Skarpa Jaksmanicka”. Jedziemy dalej.
Fort I "Salis-Soglio"
Pora na fort nr II,
czyli Jaksmanice. Trudno tam trafić, musiałem pytać się o drogę. W GPS’a miałem
wbity ten fort, nie zauważyłem jednak, że wskazywał mi drogę do fortu
pomocniczego, czyli w tym przypadku do górki porośniętej krzakami i metrowymi
pokrzywami.
Fortu nie ma, ale też jest zajebiście
Nie chciałem wracać po polnej drodze kilka kilometrów do właściwego
fortu numer II, więc zjechałem do głównej drogi i pomknąłem dalej w kierunku
fortu nr III. W Łuczycach skręcamy w polną drogę w lewo, mijamy bunkier i
pniemy się drogą leśną w górę. Jechać się nie dało- musiałem pchać. Ale po
niepowodzeniu z numerem II tu byłem zawzięty. Po około 20 minutach pchania roweru
jestem na szczycie. Ruiny widoczne, ale nie ma ich zbyt wiele. Za to widok
bardzo ładny. Tu należała mi się chwila odpoczynku. Warto się tu wybrać, choćby
ze względu na widoki.
Fort III Łuczyce
Z góry po części zjechałem, po części zepchnąłem rower, bo
droga fatalna. Samochodem niech nawet nikomu nie przyjdzie tu wjeżdżać. Zostawcie
auto na dole i idźcie z buta. Bez roweru do pchania, jest to spacer na 10- 15
minut. Teraz fort numer IV. Problem jednak jest taki, że potrzebuje sklepu. Przeszukuję
całą wieś Nehrybka w poszukiwaniu zimnej Coca Coli i nic… Oczywiście idealnie
schłodzony „Harnaś” w każdej lodówce… Zapominam na chwile o fortach i jadę
dalej, ominąłem jakoś fort numer IV. Po prostu o nim zapomniałem. Ale co zrobisz…?
Jadę dalej szukać piątki, czyli fortu Grochowce. Czeka mnie jednak spora góra,
po szutrze, w pełnym słońcu… Było ciężko, ale wyjechałem na szczyt. Usiadłem w
cieniu, żeby chwilę odpocząć. Z Mapy wynikało, że fort nie powinien być daleko.
Nie ma jednak żadnego oznaczenia szklaku, żadnej tabliczki gdzie skręcić… Wyznaczyłem,
więc azymut i postanowiłem jechać dalej. Zaczepia mnie jednak jakiś koleś,
pracownik na pobliskiej budowie i się pyta, czego szukam. A ja, że fortu w
Grochowcach. A on mi pokazuje drogę w lewo i mówi, że to 200 m… W życiu bym tam
nie trafił. Z mapy nie wynikało to jasno, a oznaczeń nie było żadnych. Skręcam,
więc w drogę polną i zaraz jestem przy forcie. Budowla też imponująca, kręcę
się chwilę po ruinach, a potem robie sobie przerwę na kolejne kanapki i kolejne
piwo. Jakbym przegapił, to bym żałował. Jeśli chcecie tam trafić to pytajcie
się ludzi w Pikulicach niech Wam wskażą drogę, bo oznaczeń nie ma żadnych. Ja wróciłem
się go „głównej” drogi i pojechałem dalej tym, co na logikę wydawało się
szklakiem zielonym.
Fort V "Grochowce"
Na szczęście miałem rację. Przejechałem przez wioskę i
wjechałem w las. Przyjemny chłodek, fantastyczna odmiana po skwarze, którego
doświadczyłem wjeżdżając na poprzednią górę. Podjazd dość wymagający, ale
całkiem przyjemny. Droga jak na leśny trakt, też przyzwoita. Docieram na szczyt, czyli Iwanową Górę i do
fortu numer VI o tej samej nazwie. Fort ukryty głęboko w lesie. Fajnie wygląda,
robi wrażenie. Zjazd z Iwanowej Góry jest fantastyczny: doga ziemna, ale dobrze
ubita, fajne serpentyny, spadek nie za wielki. Świetna trasa, chyba najfajniejszy
fragment szklaku.
Fort VI "Iwanowa Góra" ( "Helicha") i wjazd do Przemyśla
Po zjeździe z góry przecinam Green Velo, którym to szlakiem
jechałem w zeszłym roku i pnę się pod górę do fortu numer VII. Ostatniego fortu
na części południowej szlaku. Stromo jest niesamowicie. Asfalt się kończy i
mamy szlaban. Po drugiej stronie widzę jednak oznaczenie szlaku „niebieskie”.
Na mapie wyglądało tak, że szlak zielony rowerowy i niebieski pieszy, pokrywają
się w drodze do fortu nr. VII. Ok. Na początku jechałem, potem pchałem, a potem
pchałem i przeklinałem. Okazało się, że to górka ścieżka i wypchać po niej
rower to był spory problem. Ale w końcu docieram. Zwiedzam sobie fort. Kolejny
całkiem ciekawy. I teraz jak zjechać.
Fort VII "Prałkowce"
Chciałem dostać się do miejscowości
Dybawka i zobaczyć kilka bunkrów. Szlaku jednak jest nieprzejezdny. Samo
bajoro… Nie da rady. Jest jeszcze jedna droga, ale prowadzi w przeciwnym
kierunku. No to zostaje mi wracać się tą samą drogą (nie, dziękuję) albo
pozostaje mi skrót na północ. Wybieram skrót. Okazuje się jednak, że jest to
„mój” szlak zielony biegnący do tego punktu, w którym wszedłem na szlak
niebieski. Nie pojechałem nim, bo byłem przekonany, że to droga w dół w
kierunku drogi numer 28. Tak nie jest. Jak jedziecie do fortu numer VII
dojeżdżacie do szlabany, przechodzicie pod nim to kierujcie się na prawo. Ta
droga to jest szlak zielony. Ja niestety wróciłem się do punktu wyjścia przy
drodze w Prałkowcach. Dojechałem do główniej dwudziestki ósemki i pojechałem w
prawo na Przemyśl. Po drodze zatrzymałem się na zimnego radlerka, żeby
uzupełnić płyny i schłodzić się nieco. Za chwilę jestem w Przemyślu. Zatrzymuje
się na moment nad Sanem przy bunkrze o nazwie projekt 8813 (dobrze ze nie 8814
albo 1488 hehe). Znajduję schronisko „Matecznik” na mapie i ruszam w jego
kierunku. Znajduję je bez problemu, melduję się, ogarniam, biorę prysznic i
ruszam na miasto. Do rynku mam może 15 minut spacerem. Chwilę włóczę się po
uliczkach (w Przemyślu mają naprawdę zachwycające kamienice). Okrążam dwa razy
rynek i wpadam do restauracji o nazwie „Bosko” zaraz obok Muzeum Dzwonów i
Fajek. Zamawiam burgera bieszczadzkiego. Niby nic wyjątkowego, ale… W środku
jest placek z czymś, co wydaje się być kiszoną kapustą. Pytam się kelnerki, co
to jest? Okazuje się, że to kiszona kapusta wymieszana z ciastem naleśnikowym.
Piecze się to jak kotlet, albo placek ziemniaczany. Nie wiem jak to jest możliwe,
ale ten burger był znakomity. Ta kiszona kapusta znakomicie się sprawdziła i całość
smakowała rewelacyjnie. Polecam. Burgera przepłukałem dwoma piwami i okrężną
drogą wróciłem do schroniska w celu udania się an spoczynek. Jutro cześć druga
trasy fortecznej.
Przemyśl
Wstałem dość wcześnie, zjadłem śniadanie i już około 8.30
jechałem na rowerze. Szybko wydostałem się z Przemyśla drogą prowadzącą na
zachód i tym samym rozpocząłem północną cześć szlaku fortecznego. Dosłownie
kilka kilometrów za miastem w lewo do głównej drogi znajduje się pierwszy fort
na tej części szklaku VII ½ Tarnawce. Na głównej drodze jest znak informacyjny,
ale już przy bocznej nie ma. Zlokalizowałem jednak wzrokiem wzniesienie
porośnięte drzewami i tam zacząłem się kierować. Fort jednak jest zamknięty.
Najpewniej to jeden z tych prywatnych fortów, do których można się dostać tylko
po umówieniu się z właścicielem. Ze wzniesienia jednak widoki bardzo ładne,
więc warto było kawałek podjechać.
O, takie...
Wracam da główną drogę i po chwili skręcam w
prawo w miejscowości Kuńkowce (jest dość wyraźne oznaczanie szlaku zielonego).
Podjazd do fortu numer VIII całkiem przyjemny, choć dość stromy. Widoki bardzo
ładne. Na szczycie czeka na mnie fort Łętownia. Fort jest odnowiony i zapewne
również w prywatnych rękach., Nikt go jednak płotem nie grodzi i można sobie pospacerować
dookoła. Ciekawostką jest to, że fort posiada zrekonstruowany sponsor, czyli
pancerne gniazdo karabinów maszynowych odstające nieco od murów twierdzy.
Bardzo pomysłowe rozwiązanie pozwalające ostrzeliwać szturmujące bramę wrogie
oddziały. Z Łętowni mamy jeszcze kilkadziesiąt metrów podjazdu, a potem trasa
wiedzie albo z górki, albo po płaskim.
Fort VIII "Łętownia"
Kolejny fort nazywa się Brunner i nosi
numer IX. Łatwo go przegapić, bo znajduje się w lesie, z drogi głównej widać skręt,
ale nie jest on jakoś fantastycznie oznaczony. Mi udało się trafić. Też ciekawe
miejsce, szczególnie imponująco prezentuje się długi tunel w głąb twierdzy.
Miałem zrobić sobie tu mała przerwę, zostałem jednak zaatakowany przez stado
strasznie napastliwych much, więc pojechałem dalej.
Fort IX "Brunner"
W kierunku fortu Orzechowce
o numerze X. Od razu napiszę, że ten fort na północnej trasie podobał mi się najbardziej.
Fort znajduje się (jak zresztą wszystkie) na niewielkim wzniesieniu. Ten jednak
jest na otwartym terenie. Nie porasta tego wzgórza las ani inne krzaki. Dzięki
temu można podziwiać go w pełnej okazałości. No mniej – więcej, bo wiadomo.
Zniszczony jest poważnie. Ale można podziwiać jego wielkość i masywność. Robi
na mnie ten fort duże wrażenie. Tu robię sobie chwilę przerwy w cieniu. Zjadam
kanapki, popijam wodą i jadę dalej, bo już południe.
Fort X "Orzechowce"
Do fortu numer XI, czyli Duńkowiczki
wiedzie malownicza droga szczytami wzniesień. Sam fort odnowiony, nie do końca
mi się podobał, dlatego zrobiłem kilka zdjęci i pojechałem dalej.
Fort XI "Duńkowiczki"
Zjechałem w
dół wzgórza do główniej drogi, przedostałem się na drugą stronę i znalazłem
szlak. Szkoda, że przy drodze były oznaczenia, ale potem już ich zabrakło, więc
jechałem na azymut, ale zaraz trafiłem do fortu Werner. Jest to jedyny fort na trasie,
w którym jest muzeum. Zamierzałem to muzeum zwiedzić, bo czemu by nie?
Wywołałem tym niemałe zainteresowanie pana z wąsem, który pilnował interesu. Dopytywał
się skąd jadę, dokąd jadę. Tym razem nie miałem zbyt imponującej historii, ale
dla niego to i tak było: „Szacunek”. Zapłaciłem 10 zł. Dostałem mapkę fortu i przewodnik
po Przemyślu w nagrodę za wytrwałą jazdę hehe. Poszedłem zwiedzać. W środku
ciekawe ekspozycje: pokój dowódcy, mnóstwo pamiątek, znalezisk. No dosłownie
wszystkiego, od przedmiotów użytku codziennego, przez broń, po sprzęt lekarski.
Mamy też odtworzone okopy, szpital… Mamy makiety bitew z okresu nie tylko
pierwszej wojny, ale i kolejnej. Można się pokręcić po zakamarkach fortu. Fajna
sprawa, zdecydowanie dobrze zainwestowane 10 zł. Zwiedzałem około godzinę,
wróciłem do roweru i nie ominęła mnie kolejna konwersacja z panem cieciem. Gość
skierował mnie na szlak w kierunku Żurawicy.
Fort XII "Werner"
W tej małej mieścinie zrobiłem
zakupy w sklepie i pojechałem w kierunku Bolestraszyc do ostatniego fortu numer
XIII czyli San Rideau. Akurat na ten fort wpadłem rok wcześniej podczas
przejazdu szlakiem Green Velo, więc siadłem sobie na ławce, wypiłem piwo,
zjadłem kanapkę i poczułem, że moja krótka wyprawa dobiegła końca. Po piwku
wsiadłem na rower i zacząłem kierować się do Przemyśla. Za chwilę pociąg do
Rzeszowa i koniec. To było znakomite wykorzystanie dwóch wolnych dni i
kapitalnej pogody.
Fort XII "San Rideau"
Podsumowanie:
Do przejazdu tym szlakiem przymierzałem się już od dłuższego
czasu. Strasznie kręciły mnie te forty. Aż w końcu stało się. Muszę napisać, że
szlak jest dobrze pomyślany i oznaczony. Są braki w tabliczkach czy oznaczeniach
szlaków, ale niewielkie. Można wydumać kierunek z mapy i z kompasu. Problem
jest z fortem w Grochowcach, bo żadna tabliczka nie wskazuje jak do niego
dotrzeć. Pomieszane są też szklaki na
drodze do fortu VII w Prałkowcach. Niebieski i zielony biegną tu osobno, a na
mapie przedstawione są, jako jeden szlak. Ale to niewielkie mankamenty. Trzeba
się jednak przygotować na trudne warunki drogowe. Szlak w sporej części
prowadzi po szutrowych drogach polnych, leśnych, kamienistych. To spore
wyzwanie szczególnie przy podjazdach, a i zjazdy bywają niebezpieczne. Na to
trzeba zwrócić uwagę. Problem jest też jeszcze jeden. Może dość błahy… Szlak jest
poprowadzony tak, że nie ma po drodze gdzie zrobić zakupów. Strasznie mało
sklepów. Także zakupy zróbcie sobie wcześniej, bo na trasie ciężko o cokolwiek
bez zbaczania z drogi. Uważam też, że szlak jest do zrobienia w jeden dzień,
ale jak chcemy jeszcze pozwiedzać ruiny to zaplanujcie sobie dwa dni. To tyle.
Polecam bardzo zielony szlak forteczny, bo to frajda z jazdy, ładne widoki i
kawał bardzo ciekawej historii.
Dodaje zdjęcia mapek. Może nie najlepsze... Jeśli by ktoś potrzebował, to jedną taką mapą dysponuje.