sobota, 9 czerwca 2018

Twierdza Przemyśl


Ostatnimi czasy nieco zmieniła się sytuacja w moim życiu. Próbuje się odnaleźć w pracy na etacie. Dla mnie limitowany urlop i takie tam, to coś nowego. Oczywiście wszystko ma swoje plusy, ale ma też minusy. Ale na plusach postanowiłem się skupić. Poprzednie lata w miesiącach maj – wrzesień praktycznie cały czas pracowałem i nie miałem czasu (a czasem ani czasu, ani siły) na jakiekolwiek wycieczki. Tym razem jest inaczej. Czasu mam sporo, dzięki czemu mogę jeździć na rowerze bardzo często. Nie są to (i już pewnie nie będą) miesięczne wyjazdy po Europie, ale krótsze wypady na kilka dni. I taki właśnie wypad zorganizowałem sobie tuż przed długim weekendem. Na Podkarpaciu mam sporo miejsc, które chciałem odwiedzić. Kiedyś były inne priorytety wyjazdowe, teraz są inne, więc w końcu jest szansa na zwiedzenie mojej najbliższej okolicy. I w dwa dni można sporo zobaczyć, więc postanowiłem nie marnować pięknej pogody tylko ruszyć na dwudniową wycieczkę zielonym szlakiem fortecznym wokół Przemyśla.



Jak nie trudno się domyślić plan taki miałem już ułożony w głowie do kilku lat. Ale jak wspomniałem wcześniej: miałem inne priorytety. W poniedziałek wieczorem zakończyłem pracę, wpadłem do domu, szybko się spakowałem i wczesnym rankiem dnia następnego udałem się na dworzec PKP. Lubię jeździć pociągami, ale PKP mnie denerwuje niemiłosiernie. Po raz kolejny podniesiono cenę biletu za rower…  W Rzeszowskim dworcu denerwuje mnie też to, że nie ma podjazdów na schodach, nie ma wind, ani niczego, co ułatwiłoby wnoszenie i wynoszenie roweru z peronów. Ja to jeszcze sobie jakoś poradzę, ale matka z dzieckiem w wózku albo niepełnosprawny… Nie szans. Może ktoś powinien o tym pomyśleć. Pociąg to była ruina, ale ja lubię te składy EZT, bo mają one swój urok mimo lat spędzonych w służbie PKP. Jazda do Przemyśla minęła szybko, próbował do mnie zagadywać gościu, który do samego ran raczył się tatrą pils, ale założyłem słuchawki, bo nie chciało mi się słuchać tego, co miał do powiedzenia. W Przemyślu wysiadam o 9.07. Wsiadam na rower i kieruje się na trasę biegnącą brzegiem Sanu. Tam trafiam na pierwszy bunkier, a potem na kolejne. Żeby nie mylić tematów. Przemyśl to było strategiczne miasto w obu wojnach. Nazywano je bramą Karpat. I teraz, żeby to wszystko usystematyzować: Przemyśl otaczają umocnienia z obu wojen światowych. Z pierwszej wojny są forty twierdzy Przemyśl skupione w dwóch kręgach. Krąg wewnętrzny to zdecydowanie mniejsze konstrukcje, znajdujące się bezpośrednio w granicach miasta Przemyśla. Niewiele z nich zostało, ale można napotkać kilka miejsc, w których znajdziemy pozostałości tych budowli. Jednak Twierdza Przemyśl z I Wojny Światowej to przede wszystkim zewnętrzny krąg umocnień i jeśli wdzieliście w Internecie jakieś zdjęcia twierdzy, to zapewne z tego kręgu. I forteczna trasa rowerowa wyznaczona jest właśnie tym zewnętrznym kręgiem, gdyż forty, które go tworzą są najbardziej imponujące. Teraz przejdźmy do II Wojny Światowej. Przemyśl w tym czasie również był miastem istotnym strategicznie, ponieważ na Sanie wyznaczono granicę między Niemacani a Sowiecką Rosją po ataku na Polskę w 1939 roku. Skutkiem czego po jednej stronie rzeki San stacjonowali Niemcy a po drugiej Rosjanie. Tą granicę trzeba było jakoś zabezpieczyć, więc wybudowano tak zwaną linię Mołotowa. Ta linia umocnień na granicy między dwoma mocarstwami biegła mniej więcej od Przemyśla (zaczynała się trochę bardziej na południu) aż po Bałtyk. I sporo tych bunkrów ocalało w Przemyślu do naszych czasów.  Więc żeby było jasne: jak będę pisał o forcie to znaczy, że mam na myśli pozostałości po I Wojnie Światowej, a jak będę pisał o bunkrze to chodzi mi o relikty II Wojny Światowej. Więc na pierwsze takie bunkry natknąłem się już przy granicy miasta. Jeden koło galerii handlowej, kolejne dwa w okolicach ogródków działkowych. Jeden punkt szczególnie mnie zainteresował, bo w jednym miejscu skupione było umocnienia z obu wojen.  Przemieszczając się nieco dalej na wschód chciałem jeszcze zobaczyć dwa bunkry, ale niestety okazało się, że znajdują się one na terenie oczyszczalni ścieków. Jeden, naprawdę imponujący i dobrze zachowany udało mi się zobaczyć przez płot, do drugiego się nie dostałem. Gdy definitywnie opuściłem miasto Przemyśl, zacząłem jechać w kierunku Medyki tylko po to, żeby z głównej drogi odbić w prawo i skierować się na wieś Siedliska. 




Bunkry z II Wojny Światowej w Przemyślu

Przed Siedliskami zjeżdżam jednak w lewo w pozbawioną asfaltu drogę, żeby zobaczyć pierwszy fort, a tak naprawdę to ostatni, bo noszący numer XV fort „Borek”. Bardzo fajny, łatwo tam trafić, wszędzie są oznaczenia szlaku i tabliczki informacyjne. Widać, że fort jest taką wizytówką całej trasy. Sporo informacji na tablicach, trawa wykoszona, ładnie zrobiony punkt widokowy i chyba najciekawsze: pozostałości po osłonie wieży strzelniczej. 





Fort XV „Borek”


Z Fortu „Borek” droga wiedzie chwilę polami, potem asfaltem, a potem znowu polną drogą do fortu numer I czyli Salis-Soglio. Wielu twierdzi, że to najciekawszy fort. No i może coś w tym jest. Ogromne ruiny, rozrzucone po wielkim obszarze można penetrować do woli. Włazić w korytarze i z pozoru niedostępne pomieszczenia. Można zobaczyć kuchnię czy toalety. Wszystkie pomieszczenia są opisane. Ja spędziłem tam ponad dwie godziny, a i tak nie zwiedziłem połowy pomieszczeń i zakamarków. Naprawdę świetny fort, ale chyba też i najczęściej odwiedzany. To był jedyny fort, w którym spotkałem turystę hehe. Postanowiłem też chwilę się tu zrelaksować, wypiłem sobie piwko i zjadłem wczesny obiad. Pora ruszać dalej. Jeśli ktoś jest zainteresowany również tematyką przyrodniczą, to po drodze do fortu jest ciekawy rezerwat „Skarpa Jaksmanicka”. Jedziemy dalej. 










Fort I "Salis-Soglio"

Pora na fort nr II, czyli Jaksmanice. Trudno tam trafić, musiałem pytać się o drogę. W GPS’a miałem wbity ten fort, nie zauważyłem jednak, że wskazywał mi drogę do fortu pomocniczego, czyli w tym przypadku do górki porośniętej krzakami i metrowymi pokrzywami. 

Fortu nie ma, ale też jest zajebiście

Nie chciałem wracać po polnej drodze kilka kilometrów do właściwego fortu numer II, więc zjechałem do głównej drogi i pomknąłem dalej w kierunku fortu nr III. W Łuczycach skręcamy w polną drogę w lewo, mijamy bunkier i pniemy się drogą leśną w górę. Jechać się nie dało- musiałem pchać. Ale po niepowodzeniu z numerem II tu byłem zawzięty. Po około 20 minutach pchania roweru jestem na szczycie. Ruiny widoczne, ale nie ma ich zbyt wiele. Za to widok bardzo ładny. Tu należała mi się chwila odpoczynku. Warto się tu wybrać, choćby ze względu na widoki. 


Fort III Łuczyce

Z góry po części zjechałem, po części zepchnąłem rower, bo droga fatalna. Samochodem niech nawet nikomu nie przyjdzie tu wjeżdżać. Zostawcie auto na dole i idźcie z buta. Bez roweru do pchania, jest to spacer na 10- 15 minut. Teraz fort numer IV. Problem jednak jest taki, że potrzebuje sklepu. Przeszukuję całą wieś Nehrybka w poszukiwaniu zimnej Coca Coli i nic… Oczywiście idealnie schłodzony „Harnaś” w każdej lodówce… Zapominam na chwile o fortach i jadę dalej, ominąłem jakoś fort numer IV. Po prostu o nim zapomniałem. Ale co zrobisz…? Jadę dalej szukać piątki, czyli fortu Grochowce. Czeka mnie jednak spora góra, po szutrze, w pełnym słońcu… Było ciężko, ale wyjechałem na szczyt. Usiadłem w cieniu, żeby chwilę odpocząć. Z Mapy wynikało, że fort nie powinien być daleko. Nie ma jednak żadnego oznaczenia szklaku, żadnej tabliczki gdzie skręcić… Wyznaczyłem, więc azymut i postanowiłem jechać dalej. Zaczepia mnie jednak jakiś koleś, pracownik na pobliskiej budowie i się pyta, czego szukam. A ja, że fortu w Grochowcach. A on mi pokazuje drogę w lewo i mówi, że to 200 m… W życiu bym tam nie trafił. Z mapy nie wynikało to jasno, a oznaczeń nie było żadnych. Skręcam, więc w drogę polną i zaraz jestem przy forcie. Budowla też imponująca, kręcę się chwilę po ruinach, a potem robie sobie przerwę na kolejne kanapki i kolejne piwo. Jakbym przegapił, to bym żałował. Jeśli chcecie tam trafić to pytajcie się ludzi w Pikulicach niech Wam wskażą drogę, bo oznaczeń nie ma żadnych. Ja wróciłem się go „głównej” drogi i pojechałem dalej tym, co na logikę wydawało się szklakiem zielonym. 




Fort V "Grochowce"

Na szczęście miałem rację. Przejechałem przez wioskę i wjechałem w las. Przyjemny chłodek, fantastyczna odmiana po skwarze, którego doświadczyłem wjeżdżając na poprzednią górę. Podjazd dość wymagający, ale całkiem przyjemny. Droga jak na leśny trakt, też przyzwoita.  Docieram na szczyt, czyli Iwanową Górę i do fortu numer VI o tej samej nazwie. Fort ukryty głęboko w lesie. Fajnie wygląda, robi wrażenie. Zjazd z Iwanowej Góry jest fantastyczny: doga ziemna, ale dobrze ubita, fajne serpentyny, spadek nie za wielki. Świetna trasa, chyba najfajniejszy fragment szklaku. 



Fort VI "Iwanowa Góra" ( "Helicha") i wjazd do Przemyśla

Po zjeździe z góry przecinam Green Velo, którym to szlakiem jechałem w zeszłym roku i pnę się pod górę do fortu numer VII. Ostatniego fortu na części południowej szlaku. Stromo jest niesamowicie. Asfalt się kończy i mamy szlaban. Po drugiej stronie widzę jednak oznaczenie szlaku „niebieskie”. Na mapie wyglądało tak, że szlak zielony rowerowy i niebieski pieszy, pokrywają się w drodze do fortu nr. VII. Ok. Na początku jechałem, potem pchałem, a potem pchałem i przeklinałem. Okazało się, że to górka ścieżka i wypchać po niej rower to był spory problem. Ale w końcu docieram. Zwiedzam sobie fort. Kolejny całkiem ciekawy. I teraz jak zjechać. 





Fort VII "Prałkowce"


Chciałem dostać się do miejscowości Dybawka i zobaczyć kilka bunkrów. Szlaku jednak jest nieprzejezdny. Samo bajoro… Nie da rady. Jest jeszcze jedna droga, ale prowadzi w przeciwnym kierunku. No to zostaje mi wracać się tą samą drogą (nie, dziękuję) albo pozostaje mi skrót na północ. Wybieram skrót. Okazuje się jednak, że jest to „mój” szlak zielony biegnący do tego punktu, w którym wszedłem na szlak niebieski. Nie pojechałem nim, bo byłem przekonany, że to droga w dół w kierunku drogi numer 28. Tak nie jest. Jak jedziecie do fortu numer VII dojeżdżacie do szlabany, przechodzicie pod nim to kierujcie się na prawo. Ta droga to jest szlak zielony. Ja niestety wróciłem się do punktu wyjścia przy drodze w Prałkowcach. Dojechałem do główniej dwudziestki ósemki i pojechałem w prawo na Przemyśl. Po drodze zatrzymałem się na zimnego radlerka, żeby uzupełnić płyny i schłodzić się nieco. Za chwilę jestem w Przemyślu. Zatrzymuje się na moment nad Sanem przy bunkrze o nazwie projekt 8813 (dobrze ze nie 8814 albo 1488 hehe). Znajduję schronisko „Matecznik” na mapie i ruszam w jego kierunku. Znajduję je bez problemu, melduję się, ogarniam, biorę prysznic i ruszam na miasto. Do rynku mam może 15 minut spacerem. Chwilę włóczę się po uliczkach (w Przemyślu mają naprawdę zachwycające kamienice). Okrążam dwa razy rynek i wpadam do restauracji o nazwie „Bosko” zaraz obok Muzeum Dzwonów i Fajek. Zamawiam burgera bieszczadzkiego. Niby nic wyjątkowego, ale… W środku jest placek z czymś, co wydaje się być kiszoną kapustą. Pytam się kelnerki, co to jest? Okazuje się, że to kiszona kapusta wymieszana z ciastem naleśnikowym. Piecze się to jak kotlet, albo placek ziemniaczany. Nie wiem jak to jest możliwe, ale ten burger był znakomity. Ta kiszona kapusta znakomicie się sprawdziła i całość smakowała rewelacyjnie. Polecam. Burgera przepłukałem dwoma piwami i okrężną drogą wróciłem do schroniska w celu udania się an spoczynek. Jutro cześć druga trasy fortecznej.




Przemyśl


Wstałem dość wcześnie, zjadłem śniadanie i już około 8.30 jechałem na rowerze. Szybko wydostałem się z Przemyśla drogą prowadzącą na zachód i tym samym rozpocząłem północną cześć szlaku fortecznego. Dosłownie kilka kilometrów za miastem w lewo do głównej drogi znajduje się pierwszy fort na tej części szklaku VII ½ Tarnawce. Na głównej drodze jest znak informacyjny, ale już przy bocznej nie ma. Zlokalizowałem jednak wzrokiem wzniesienie porośnięte drzewami i tam zacząłem się kierować. Fort jednak jest zamknięty. Najpewniej to jeden z tych prywatnych fortów, do których można się dostać tylko po umówieniu się z właścicielem. Ze wzniesienia jednak widoki bardzo ładne, więc warto było kawałek podjechać. 

O, takie...

Wracam da główną drogę i po chwili skręcam w prawo w miejscowości Kuńkowce (jest dość wyraźne oznaczanie szlaku zielonego). Podjazd do fortu numer VIII całkiem przyjemny, choć dość stromy. Widoki bardzo ładne. Na szczycie czeka na mnie fort Łętownia. Fort jest odnowiony i zapewne również w prywatnych rękach., Nikt go jednak płotem nie grodzi i można sobie pospacerować dookoła. Ciekawostką jest to, że fort posiada zrekonstruowany sponsor, czyli pancerne gniazdo karabinów maszynowych odstające nieco od murów twierdzy. Bardzo pomysłowe rozwiązanie pozwalające ostrzeliwać szturmujące bramę wrogie oddziały. Z Łętowni mamy jeszcze kilkadziesiąt metrów podjazdu, a potem trasa wiedzie albo z górki, albo po płaskim. 





Fort VIII "Łętownia"

Kolejny fort nazywa się Brunner i nosi numer IX. Łatwo go przegapić, bo znajduje się w lesie, z drogi głównej widać skręt, ale nie jest on jakoś fantastycznie oznaczony. Mi udało się trafić. Też ciekawe miejsce, szczególnie imponująco prezentuje się długi tunel w głąb twierdzy. Miałem zrobić sobie tu mała przerwę, zostałem jednak zaatakowany przez stado strasznie napastliwych much, więc pojechałem dalej. 



Fort IX "Brunner"

W kierunku fortu Orzechowce o numerze X. Od razu napiszę, że ten fort na północnej trasie podobał mi się najbardziej. Fort znajduje się (jak zresztą wszystkie) na niewielkim wzniesieniu. Ten jednak jest na otwartym terenie. Nie porasta tego wzgórza las ani inne krzaki. Dzięki temu można podziwiać go w pełnej okazałości. No mniej – więcej, bo wiadomo. Zniszczony jest poważnie. Ale można podziwiać jego wielkość i masywność. Robi na mnie ten fort duże wrażenie. Tu robię sobie chwilę przerwy w cieniu. Zjadam kanapki, popijam wodą i jadę dalej, bo już południe. 










Fort X "Orzechowce"


Do fortu numer XI, czyli Duńkowiczki wiedzie malownicza droga szczytami wzniesień. Sam fort odnowiony, nie do końca mi się podobał, dlatego zrobiłem kilka zdjęci i pojechałem dalej. 

Fort XI "Duńkowiczki"

Zjechałem w dół wzgórza do główniej drogi, przedostałem się na drugą stronę i znalazłem szlak. Szkoda, że przy drodze były oznaczenia, ale potem już ich zabrakło, więc jechałem na azymut, ale zaraz trafiłem do fortu Werner. Jest to jedyny fort na trasie, w którym jest muzeum. Zamierzałem to muzeum zwiedzić, bo czemu by nie? Wywołałem tym niemałe zainteresowanie pana z wąsem, który pilnował interesu. Dopytywał się skąd jadę, dokąd jadę. Tym razem nie miałem zbyt imponującej historii, ale dla niego to i tak było: „Szacunek”. Zapłaciłem 10 zł. Dostałem mapkę fortu i przewodnik po Przemyślu w nagrodę za wytrwałą jazdę hehe. Poszedłem zwiedzać. W środku ciekawe ekspozycje: pokój dowódcy, mnóstwo pamiątek, znalezisk. No dosłownie wszystkiego, od przedmiotów użytku codziennego, przez broń, po sprzęt lekarski. Mamy też odtworzone okopy, szpital… Mamy makiety bitew z okresu nie tylko pierwszej wojny, ale i kolejnej. Można się pokręcić po zakamarkach fortu. Fajna sprawa, zdecydowanie dobrze zainwestowane 10 zł. Zwiedzałem około godzinę, wróciłem do roweru i nie ominęła mnie kolejna konwersacja z panem cieciem. Gość skierował mnie na szlak w kierunku Żurawicy. 






Fort XII "Werner"

W tej małej mieścinie zrobiłem zakupy w sklepie i pojechałem w kierunku Bolestraszyc do ostatniego fortu numer XIII czyli San Rideau. Akurat na ten fort wpadłem rok wcześniej podczas przejazdu szlakiem Green Velo, więc siadłem sobie na ławce, wypiłem piwo, zjadłem kanapkę i poczułem, że moja krótka wyprawa dobiegła końca. Po piwku wsiadłem na rower i zacząłem kierować się do Przemyśla. Za chwilę pociąg do Rzeszowa i koniec. To było znakomite wykorzystanie dwóch wolnych dni i kapitalnej pogody.



Fort XII "San Rideau"

Podsumowanie:
Do przejazdu tym szlakiem przymierzałem się już od dłuższego czasu. Strasznie kręciły mnie te forty. Aż w końcu stało się. Muszę napisać, że szlak jest dobrze pomyślany i oznaczony. Są braki w tabliczkach czy oznaczeniach szlaków, ale niewielkie. Można wydumać kierunek z mapy i z kompasu. Problem jest z fortem w Grochowcach, bo żadna tabliczka nie wskazuje jak do niego dotrzeć.  Pomieszane są też szklaki na drodze do fortu VII w Prałkowcach. Niebieski i zielony biegną tu osobno, a na mapie przedstawione są, jako jeden szlak. Ale to niewielkie mankamenty. Trzeba się jednak przygotować na trudne warunki drogowe. Szlak w sporej części prowadzi po szutrowych drogach polnych, leśnych, kamienistych. To spore wyzwanie szczególnie przy podjazdach, a i zjazdy bywają niebezpieczne. Na to trzeba zwrócić uwagę. Problem jest też jeszcze jeden. Może dość błahy… Szlak jest poprowadzony tak, że nie ma po drodze gdzie zrobić zakupów. Strasznie mało sklepów. Także zakupy zróbcie sobie wcześniej, bo na trasie ciężko o cokolwiek bez zbaczania z drogi. Uważam też, że szlak jest do zrobienia w jeden dzień, ale jak chcemy jeszcze pozwiedzać ruiny to zaplanujcie sobie dwa dni. To tyle. Polecam bardzo zielony szlak forteczny, bo to frajda z jazdy, ładne widoki i kawał bardzo ciekawej historii.

Dodaje zdjęcia mapek. Może nie najlepsze... Jeśli by ktoś potrzebował, to jedną taką mapą dysponuje.