Początkiem maja 2012 roku wpadłem na pomysł jakiejś krótkiej
rowerowej eskapady. Na jesień 2011 kupiłem moją nową/starą Meridę. Trzeba ten
rower wypróbować zanim wybiorę się na jakiś dłuższy wypad wakacyjny. Przy
okazji jakiejś imprezy zgadałem się z Patrykiem i we dwóch postanowiliśmy
przejechać się trochę po Słowacji końcem maja. Bardzo lubię Słowację, bardzo
dobry kraj do podróżowania gdyby nie jeden problem… Ale o tym później. Przyszedł
dzień wyjazdu, byliśmy umówieni bardzo wcześnie na dworcu kolejowym w
Rzeszowie. Plan był taki, że jedziemy pierwszym pociągiem do Tarnowa a następnie
przesiadamy się w szynobus do Nowego Sącza i stamtąd zaczynamy jechać na
rowerach. Taki plan wynikał z ograniczeń czasowych wyjazdu. Poza tym dzięki
temu trasa cały czas wiodła bardzo ładnymi terenami. Znaczy, zrobiło się
atrakcyjnie jak już wyjechaliśmy z miasta. Ruch w tym Sączu jest niesamowity a
i o pobocze dość ciężko, więc początek niezbyt przyjemny, ale już za rogatkami
miast zaczęła się ta ciekawsza cześć trasy. Już przed wyjazdem podjęliśmy
decyzję, że granicy nie będziemy pokonywać w Piwnicznej a skierujemy się na
Stary Sącz, Łącko, Krościenko nad Dunajcem i na Słowację wjedziemy na wysokości
Sromowców Wyżnych. Dzięki temu zaliczymy jeszcze Pieniny. Pierwszy postój
zrobiliśmy sobie w Łącku. Mieliśmy kupić śliwowice, ale stwierdziliśmy, że nie będziemy
wieźć na Słowację wódki, bo oni też mają swoje wyśmienite destylaty. Zjedliśmy,
więc kanapki, napiliśmy się herbaty i pojechaliśmy dalej. Po dojechaniu do
Szczawnicy zjechaliśmy na szlak rowerowo – turystyczny wiodący wzdłuż Dunajca.
Byłem tam kiedyś na trekkingu i pamiętałem, że to naprawdę bardzo malownicze
miejsce. Tak też było i tym razem, pogoda dopisywała, więc można było robić
dobre zdjęcia. Zaraz po pokonaniu granicy ze Słowacją nie obyło się bez zahaczenia
o knajpę hehe. Było już zdrowo po południu, mieliśmy za sobą ponad 60 km, więc
postanowiliśmy zrelaksować się chwilę. Znaleźliśmy bardzo ładną drewnianą knajpkę,
zamówiliśmy po ichniejszym radlerze i myśleliśmy nad dalszą drogą. Zawsze powtarzałem,
że polskie radlery to napoje nienadające się do spożycia. Słowackie to co
innego. Szczególnie posmakowały mi grejpfrutowe wersje tego napoju. Taki Snadny
Mnich Grejpfrut to jeden z lepszych trunków dla rowerzysty hehe. Posiedzieliśmy
chwilę i opracowaliśmy plan działania. Wybraliśmy opcję z drogą na południe. W
miejscowości Podhorany mieliśmy odbić na północ i mając Poprad za przewodnika kierować
się na Starą Lubownię. Po drodze widoki bardzo ładne, ale wszystko to okupnie
mnóstwem wylanego potu, bo podjazdy były poważne. Pod wieczór dojechaliśmy do Starej Lubowni,
zrobiliśmy zakupy w markecie i pojechaliśmy szukać miejsca na nocleg. Na
Słowacji trzeba bardzo uważać na to gdzie się namiot rozbija ze względu na Cyganów.
Cyganie to spory problem na Słowacji i wystarczy spytać jakiegokolwiek Słowaka
to wam powie to samo. Słowacja to mały kraj z małą ilością mieszkańców a 10% z
nich stanowią Cyganie. Oczywiście mało, który z nich gdziekolwiek pracuje, więc
jest to dość spore obciążenie dla kraju... Ja kilkukrotnie byłem na Słowacji i zdarzyły
mi się nieprzyjemne przygody, zawsze wolę poświęcić więcej czasu żeby znaleźć
bezpieczne miejsce na rozbicie namiotu. Jeśli nie poświęcimy temu dość uwagi
możemy nie zmrużyć w nocy oka, stracić dobytek albo cholera wie, co jeszcze… Po
prostu trzeba uważać i to bardzo, bo z Cyganami nigdy nic nie wiadomo. Albo wiadomo,
że może być nieciekawie. Nam się udało znaleźć przyjemne miejsce nad rzeką
Poprad z widokiem na zamek. Miejsce było na tyle dobre, że można było rozpalić
ognisko. Ugotowaliśmy makaron, otworzyliśmy piwka i tak nam cały wieczór
zleciał.
Pieniny
Trzy korony
Słowacja. Magura Spiska
Obóz...
...pod zamkiem w Starej Lubowni
Dzień kolejny to pobudka wcześnie rano i jedziemy dalej.
Krajobraz bez zmian. Fajne wzniesienia, pogoda dopisuje, jedzie się przyjemnie.
W ten dzień osiągnęliśmy najwyższy szczyt wyjazdu, który miał ponad 900 m
n.p.m. Z góry rozciągał się bardzo ładny widok na polski Beskid Niski. Potem
był bardzo długi zjazd w dół- to, co rowerzyści lubią najbardziej. Słowacja to
też kraj bardzo ładnych zamków. Większość jest w ruinie, ale są i dobrze
odremontowane. Ja osobiście wole te w ruinie. W ten dzień na początku
kierowaliśmy się na Preszów. Po południu udało się dotrzeć do miasta. Tam
zjedliśmy obiad w postaci prażonego sera i piwka. Spotkaliśmy też człowieka z
niespotykanie wielkim plecakiem. Okazało się, że gość przyleciał tu z Dukli na
paralotni i teraz czeka na autobus żeby wrócić do Polski. Zjedliśmy posiłek,
pogadaliśmy z typem i ruszamy dalej.
Obraliśmy azymut na znajdujące się nieopodal jezioro Velka Domasa. Nie
jest tam daleko z Preszowa, więc koło 16 byliśmy już na miejscu. Dojechaliśmy
do jakiejś mieściny. Zasiedliśmy pod sklepem i z piwkiem zaczęliśmy się
relaksować. Piwko miało być jedno, ale skończyło się chyba na czterech, bo
zagadali do nas miejscowi i tak się to potoczyło hehe. Po tych piwkach nie chciało
się ruszać, ale trzeba było znaleźć jakiś nocleg. Chcieliśmy spać nad jeziorem,
więc należało się pośpieszyć i dotrzeć tam przed zmrokiem. Gdy dojechaliśmy na
miejsce okazało się, że ludzi tam jest sporo. Znaleźliśmy miejsce, ale postanowiliśmy
się kogoś zapytać czy nie będzie problemu jak się tu prześpimy. Nie było.
Rozbiliśmy namiot, ugotowaliśmy jedzenie, walnęliśmy jeszcze po piwku i spać.
Słowackie plenery
Najwyższa górka wyjazdu. Widok na polskie Beskidy
Nocleg nad jeziorem
Dzień kolejny przywitał nas niespodzianką. Wstajemy rano,
robimy śniadanie a obok nas rybak łowi sobie ryby. Rybak nas zagaduje: „Skąd
jesteśmy?”, „ Jak długo jedziemy?”, i
tak dalej. Pyta się też jak ze spaniem? Czy nie boimy się Cyganów? Wiadomo
obawa zawsze jest hehe. Zaczęliśmy mu opowiadać jakieś dziwne historie z Cyganami.
On odwdzięczył nam się jeszcze lepszymi historiami hehe. Opowiadał np. o tym
jak w jednym cygańskim bloku– slumsie zepsuła się kanalizacja a Cyganie wysłali
„ochotnika” z piłą do piwnicy w celu ucięcia zatkanej rury. Nieszczęśnik utopił
się a piwnica zaczęła przypominać basen wypełniony gównem. Inna historia była
jeszcze lepsza. Gość opowiadał jak pewnego dnia była manifestacja Cyganów w
Bratysławie. Cyganie nieśli sztandary w stylu „Pracy i chleba”. Przechodził
obok jakiś bogaty Słowak, właściciel firmy budowlanej. Dżentelmen zlitował się
nad losem wyjątkowo zabiedzonego i wychudzonego Cygana, podchodzi, więc do
niego i mówi: „Ja ci dam pracę na budowie”. Na co przerażony Cygan: „Proszę nie
mnie, niech pan weźmie kolegę” hehehehe. Ponoć historie w 100% prawdziwe. Gość
opowiedział ich kilka, mi już wypadły z pamięci, ale wiem, że jak je opowiadał
to płakaliśmy z Patrykiem ze śmiechu hehe. Nie miałem ochoty opuszczać tego
pięknego miejsca, ale trzeba było wracać powoli do Polski. Do granicy nie było
daleko, więc już w południe byliśmy na Przełęczy Dukielskiej. Najpierw
zajechaliśmy od muzeum. Niestety było zamknięte, ale na placu przed budynkiem
można podziwiać sporo eksponatów. Potem przeszliśmy pod pomnik. Ten słynny
pomnik z dwoma czołgami, które „zderzają” się ze sobą. Tam sesja fotograficzna
i jedziemy dalej. Niesamowita trasa. Coś jak podróż w czasie. Jadąc drogą, co
chwila napotykamy czołgi, które mają odtwarzać tę bitwę. Bardzo fajne widoki,
ciekawe miejsce. Dojeżdżamy jednak do końca drogi. Patrzymy na mapę i
analizujemy. Jest droga polna, ale cholera wie czy przejedziemy. Poprzednie
tygodnie były deszczowe. Decydujemy, że spróbujemy. Patryk wystrzelił przodem,
bo miał rower górski a ja zostałem z tyłu. Na początku było jeszcze ok, potem
zaczęło się błoto a ja z moimi cienkimi oponami miałem problem nawet z pchaniem
roweru, bo zakopywałem go prawie po przerzutki. Dzwonię do Patryka, ten nie
odbiera. Doszedłem jakoś do polanki a tam Patryk się relaksuje hehe. Mówię mu,
że ja dalej nie jadę, bo mój rower się nie nadaje do takiej trasy. On jednak
chciał spróbować swoich sił. Zdecydowaliśmy, że się rozstajemy. Ja prowadziłem
rower i wracałem do głównej drogi a Patryk pojechał dalej tą trasą. Musiałem
nadrobić jakieś 20 km, ale wolę już przejechać o tyle więcej niż pchać rower w
błocie przez 4 km. Ostatecznie umówiliśmy się w Niżnym Komarniku przy pomniku-samolocie.
Okazało się, że przyjechaliśmy prawie w tym samym momencie, bo Patryk po drodze
złapał dętkę hehe. Zjedliśmy pod samolotem obiad i pojechaliśmy dalej. Mieliśmy
jeszcze plan wyjść na wieżę widokową, która jest zaraz przy granicy, ale
okazało się, że jak przyjechaliśmy na miejsce to już było zamknięte. Szkoda. Następnym
razem. Przejechaliśmy przez granicę i byliśmy w Barwinku. Trzeba było jak
najszybciej odbić z głównej drogi, bo ta trasa należy do bardzo ruchliwych. Ma
też kiepskie pobocze, co dodatkowo nie sprzyja rowerzyście. Odbiliśmy, więc z głównej
trasy i pojechaliśmy do Jaślisk. Na miejscu trzeba było uzupełnić płyny hehe. i
jak to zwykle bywa: miało być jedno piwko a zrobiły się ze trzy hehe. Ale nie
ma tego złego. Poznaliśmy też ziomka, który zaproponował nam nocleg koło jego
domu. Skorzystaliśmy, bo pod wieczór nie chcieliśmy szukać nic innego. Koło
namiotu jeszcze piwko z gospodarzem i idziemy spać.
Muzeum Wojskowe w Świdniku
Przełęcz Dukielska
Nižný Komárnik
Wieża widokowa na granicy
Dzień kolejny to był już tylko powrót. Wstaliśmy wcześnie i
udaliśmy się w trasę na Brzozów. Ja w poprzednim roku jechałem tą trasą tylko w
druga stronę, więc znałem ją dobrze. Jest to męcząca droga, bo mamy na niej
kilka naprawdę srogich podjazdów. Szczególnie daje się we znaki górka
znajdująca się miedzy Brzozowem a Dynowem. Naprawdę stromy podjazd, ale potem
przyjemny zjazd. Dojazd do Dynowa zajął nam całe przed i po południe. W Dynowie
mieliśmy na liczniku już ponad 100 km (tego dnia) miałem już trochę dość, więc
wgramoliłem się z rowerem w PKSa i pojechałem do domu.
Muszę każdemu polecić tą trasę na rower. Jest to fajny
pomysł na taki krótki 4-5 dniowy wyjazd. Można sporo pozwiedzać, bo zamków i
muzeów po drodze nie brakuje. Tereny bardzo ładne, drogi praktycznie bez
samochodów tak, że jedzie się bardzo przyjemnie. Jest kilka mocnych podjazdów
wiadomo: jak jest podjazd będzie i zjazd hehe. Ja bardzo lubię Słowację i podróżowałbym
tam znacznie częściej gdyby nie fakt, że ciężko tam o nocleg, bo trzeba uważać
na nieproszonych nocnych gości hehe.