czwartek, 31 maja 2012

Słowacja na rower

Początkiem maja 2012 roku wpadłem na pomysł jakiejś krótkiej rowerowej eskapady. Na jesień 2011 kupiłem moją nową/starą Meridę. Trzeba ten rower wypróbować zanim wybiorę się na jakiś dłuższy wypad wakacyjny. Przy okazji jakiejś imprezy zgadałem się z Patrykiem i we dwóch postanowiliśmy przejechać się trochę po Słowacji końcem maja. Bardzo lubię Słowację, bardzo dobry kraj do podróżowania gdyby nie jeden problem… Ale o tym później. Przyszedł dzień wyjazdu, byliśmy umówieni bardzo wcześnie na dworcu kolejowym w Rzeszowie. Plan był taki, że jedziemy pierwszym pociągiem do Tarnowa a następnie przesiadamy się w szynobus do Nowego Sącza i stamtąd zaczynamy jechać na rowerach. Taki plan wynikał z ograniczeń czasowych wyjazdu. Poza tym dzięki temu trasa cały czas wiodła bardzo ładnymi terenami. Znaczy, zrobiło się atrakcyjnie jak już wyjechaliśmy z miasta. Ruch w tym Sączu jest niesamowity a i o pobocze dość ciężko, więc początek niezbyt przyjemny, ale już za rogatkami miast zaczęła się ta ciekawsza cześć trasy. Już przed wyjazdem podjęliśmy decyzję, że granicy nie będziemy pokonywać w Piwnicznej a skierujemy się na Stary Sącz, Łącko, Krościenko nad Dunajcem i na Słowację wjedziemy na wysokości Sromowców Wyżnych. Dzięki temu zaliczymy jeszcze Pieniny. Pierwszy postój zrobiliśmy sobie w Łącku. Mieliśmy kupić śliwowice, ale stwierdziliśmy, że nie będziemy wieźć na Słowację wódki, bo oni też mają swoje wyśmienite destylaty. Zjedliśmy, więc kanapki, napiliśmy się herbaty i pojechaliśmy dalej. Po dojechaniu do Szczawnicy zjechaliśmy na szlak rowerowo – turystyczny wiodący wzdłuż Dunajca. Byłem tam kiedyś na trekkingu i pamiętałem, że to naprawdę bardzo malownicze miejsce. Tak też było i tym razem, pogoda dopisywała, więc można było robić dobre zdjęcia. Zaraz po pokonaniu granicy ze Słowacją nie obyło się bez zahaczenia o knajpę hehe. Było już zdrowo po południu, mieliśmy za sobą ponad 60 km, więc postanowiliśmy zrelaksować się chwilę. Znaleźliśmy bardzo ładną drewnianą knajpkę, zamówiliśmy po ichniejszym radlerze i myśleliśmy nad dalszą drogą. Zawsze powtarzałem, że polskie radlery to napoje nienadające się do spożycia. Słowackie to co innego. Szczególnie posmakowały mi grejpfrutowe wersje tego napoju. Taki Snadny Mnich Grejpfrut to jeden z lepszych trunków dla rowerzysty hehe. Posiedzieliśmy chwilę i opracowaliśmy plan działania. Wybraliśmy opcję z drogą na południe. W miejscowości Podhorany mieliśmy odbić na północ i mając Poprad za przewodnika kierować się na Starą Lubownię. Po drodze widoki bardzo ładne, ale wszystko to okupnie mnóstwem wylanego potu, bo podjazdy były poważne.  Pod wieczór dojechaliśmy do Starej Lubowni, zrobiliśmy zakupy w markecie i pojechaliśmy szukać miejsca na nocleg. Na Słowacji trzeba bardzo uważać na to gdzie się namiot rozbija ze względu na Cyganów. Cyganie to spory problem na Słowacji i wystarczy spytać jakiegokolwiek Słowaka to wam powie to samo. Słowacja to mały kraj z małą ilością mieszkańców a 10% z nich stanowią Cyganie. Oczywiście mało, który z nich gdziekolwiek pracuje, więc jest to dość spore obciążenie dla kraju... Ja kilkukrotnie byłem na Słowacji i zdarzyły mi się nieprzyjemne przygody, zawsze wolę poświęcić więcej czasu żeby znaleźć bezpieczne miejsce na rozbicie namiotu. Jeśli nie poświęcimy temu dość uwagi możemy nie zmrużyć w nocy oka, stracić dobytek albo cholera wie, co jeszcze… Po prostu trzeba uważać i to bardzo, bo z Cyganami nigdy nic nie wiadomo. Albo wiadomo, że może być nieciekawie. Nam się udało znaleźć przyjemne miejsce nad rzeką Poprad z widokiem na zamek. Miejsce było na tyle dobre, że można było rozpalić ognisko. Ugotowaliśmy makaron, otworzyliśmy piwka i tak nam cały wieczór zleciał.

Pieniny 

Trzy korony

Słowacja. Magura Spiska

Obóz...

...pod zamkiem w Starej Lubowni


Dzień kolejny to pobudka wcześnie rano i jedziemy dalej. Krajobraz bez zmian. Fajne wzniesienia, pogoda dopisuje, jedzie się przyjemnie. W ten dzień osiągnęliśmy najwyższy szczyt wyjazdu, który miał ponad 900 m n.p.m. Z góry rozciągał się bardzo ładny widok na polski Beskid Niski. Potem był bardzo długi zjazd w dół- to, co rowerzyści lubią najbardziej. Słowacja to też kraj bardzo ładnych zamków. Większość jest w ruinie, ale są i dobrze odremontowane. Ja osobiście wole te w ruinie. W ten dzień na początku kierowaliśmy się na Preszów. Po południu udało się dotrzeć do miasta. Tam zjedliśmy obiad w postaci prażonego sera i piwka. Spotkaliśmy też człowieka z niespotykanie wielkim plecakiem. Okazało się, że gość przyleciał tu z Dukli na paralotni i teraz czeka na autobus żeby wrócić do Polski. Zjedliśmy posiłek, pogadaliśmy z typem i ruszamy dalej.  Obraliśmy azymut na znajdujące się nieopodal jezioro Velka Domasa. Nie jest tam daleko z Preszowa, więc koło 16 byliśmy już na miejscu. Dojechaliśmy do jakiejś mieściny. Zasiedliśmy pod sklepem i z piwkiem zaczęliśmy się relaksować. Piwko miało być jedno, ale skończyło się chyba na czterech, bo zagadali do nas miejscowi i tak się to potoczyło hehe. Po tych piwkach nie chciało się ruszać, ale trzeba było znaleźć jakiś nocleg. Chcieliśmy spać nad jeziorem, więc należało się pośpieszyć i dotrzeć tam przed zmrokiem. Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że ludzi tam jest sporo. Znaleźliśmy miejsce, ale postanowiliśmy się kogoś zapytać czy nie będzie problemu jak się tu prześpimy. Nie było. Rozbiliśmy namiot, ugotowaliśmy jedzenie, walnęliśmy jeszcze po piwku i spać.

Słowackie plenery

Najwyższa górka wyjazdu. Widok na polskie Beskidy 

Nocleg nad jeziorem


Dzień kolejny przywitał nas niespodzianką. Wstajemy rano, robimy śniadanie a obok nas rybak łowi sobie ryby. Rybak nas zagaduje: „Skąd jesteśmy?”, „ Jak długo jedziemy?”,  i tak dalej. Pyta się też jak ze spaniem? Czy nie boimy się Cyganów? Wiadomo obawa zawsze jest hehe. Zaczęliśmy mu opowiadać jakieś dziwne historie z Cyganami. On odwdzięczył nam się jeszcze lepszymi historiami hehe. Opowiadał np. o tym jak w jednym cygańskim bloku– slumsie zepsuła się kanalizacja a Cyganie wysłali „ochotnika” z piłą do piwnicy w celu ucięcia zatkanej rury. Nieszczęśnik utopił się a piwnica zaczęła przypominać basen wypełniony gównem. Inna historia była jeszcze lepsza. Gość opowiadał jak pewnego dnia była manifestacja Cyganów w Bratysławie. Cyganie nieśli sztandary w stylu „Pracy i chleba”. Przechodził obok jakiś bogaty Słowak, właściciel firmy budowlanej. Dżentelmen zlitował się nad losem wyjątkowo zabiedzonego i wychudzonego Cygana, podchodzi, więc do niego i mówi: „Ja ci dam pracę na budowie”. Na co przerażony Cygan: „Proszę nie mnie, niech pan weźmie kolegę” hehehehe. Ponoć historie w 100% prawdziwe. Gość opowiedział ich kilka, mi już wypadły z pamięci, ale wiem, że jak je opowiadał to płakaliśmy z Patrykiem ze śmiechu hehe. Nie miałem ochoty opuszczać tego pięknego miejsca, ale trzeba było wracać powoli do Polski. Do granicy nie było daleko, więc już w południe byliśmy na Przełęczy Dukielskiej. Najpierw zajechaliśmy od muzeum. Niestety było zamknięte, ale na placu przed budynkiem można podziwiać sporo eksponatów. Potem przeszliśmy pod pomnik. Ten słynny pomnik z dwoma czołgami, które „zderzają” się ze sobą. Tam sesja fotograficzna i jedziemy dalej. Niesamowita trasa. Coś jak podróż w czasie. Jadąc drogą, co chwila napotykamy czołgi, które mają odtwarzać tę bitwę. Bardzo fajne widoki, ciekawe miejsce. Dojeżdżamy jednak do końca drogi. Patrzymy na mapę i analizujemy. Jest droga polna, ale cholera wie czy przejedziemy. Poprzednie tygodnie były deszczowe. Decydujemy, że spróbujemy. Patryk wystrzelił przodem, bo miał rower górski a ja zostałem z tyłu. Na początku było jeszcze ok, potem zaczęło się błoto a ja z moimi cienkimi oponami miałem problem nawet z pchaniem roweru, bo zakopywałem go prawie po przerzutki. Dzwonię do Patryka, ten nie odbiera. Doszedłem jakoś do polanki a tam Patryk się relaksuje hehe. Mówię mu, że ja dalej nie jadę, bo mój rower się nie nadaje do takiej trasy. On jednak chciał spróbować swoich sił. Zdecydowaliśmy, że się rozstajemy. Ja prowadziłem rower i wracałem do głównej drogi a Patryk pojechał dalej tą trasą. Musiałem nadrobić jakieś 20 km, ale wolę już przejechać o tyle więcej niż pchać rower w błocie przez 4 km. Ostatecznie umówiliśmy się w Niżnym Komarniku przy pomniku-samolocie. Okazało się, że przyjechaliśmy prawie w tym samym momencie, bo Patryk po drodze złapał dętkę hehe. Zjedliśmy pod samolotem obiad i pojechaliśmy dalej. Mieliśmy jeszcze plan wyjść na wieżę widokową, która jest zaraz przy granicy, ale okazało się, że jak przyjechaliśmy na miejsce to już było zamknięte. Szkoda. Następnym razem. Przejechaliśmy przez granicę i byliśmy w Barwinku. Trzeba było jak najszybciej odbić z głównej drogi, bo ta trasa należy do bardzo ruchliwych. Ma też kiepskie pobocze, co dodatkowo nie sprzyja rowerzyście. Odbiliśmy, więc z głównej trasy i pojechaliśmy do Jaślisk. Na miejscu trzeba było uzupełnić płyny hehe. i jak to zwykle bywa: miało być jedno piwko a zrobiły się ze trzy hehe. Ale nie ma tego złego. Poznaliśmy też ziomka, który zaproponował nam nocleg koło jego domu. Skorzystaliśmy, bo pod wieczór nie chcieliśmy szukać nic innego. Koło namiotu jeszcze piwko z gospodarzem i idziemy spać.


Muzeum Wojskowe w Świdniku



Przełęcz Dukielska
Nižný Komárnik

Wieża widokowa na granicy 
Dzień kolejny to był już tylko powrót. Wstaliśmy wcześnie i udaliśmy się w trasę na Brzozów. Ja w poprzednim roku jechałem tą trasą tylko w druga stronę, więc znałem ją dobrze. Jest to męcząca droga, bo mamy na niej kilka naprawdę srogich podjazdów. Szczególnie daje się we znaki górka znajdująca się miedzy Brzozowem a Dynowem. Naprawdę stromy podjazd, ale potem przyjemny zjazd. Dojazd do Dynowa zajął nam całe przed i po południe. W Dynowie mieliśmy na liczniku już ponad 100 km (tego dnia) miałem już trochę dość, więc wgramoliłem się z rowerem w PKSa i pojechałem do domu.


Muszę każdemu polecić tą trasę na rower. Jest to fajny pomysł na taki krótki 4-5 dniowy wyjazd. Można sporo pozwiedzać, bo zamków i muzeów po drodze nie brakuje. Tereny bardzo ładne, drogi praktycznie bez samochodów tak, że jedzie się bardzo przyjemnie. Jest kilka mocnych podjazdów wiadomo: jak jest podjazd będzie i zjazd hehe. Ja bardzo lubię Słowację i podróżowałbym tam znacznie częściej gdyby nie fakt, że ciężko tam o nocleg, bo trzeba uważać na nieproszonych nocnych gości hehe.